Wolność od



"Kiedy czytałem Twoją scenkę ->, przypomniała mi się ostatnia dyskusja z szefem, za którą jestem bliższy utraty pracy: a dlaczego właściwie w restauracji obowiązuje zakaz wstępu dla psów i kotów? Gdy dyskusja zjeżdżała już naprawdę na sankach z górki na pazurki w kierunku absurdu, mówię: Zakaz jest dziwny dlatego, że jakoś dzieci nie mają zakazu, a psy mają mieć?

Rozmowa na temat zakazu wprowadzania psów do restauracji toczyła się kilkuetapowo. Poszło o to, że szef najpierw wprowadza pewne zakazy, jak np. zakaz wprowadzania psów, a następnie sam przymyka oko na ich łamanie w sytuacji, kiedy nic się nie dzieje, nie ma ruchu i wchodzi grupka klientów - wraz z nimi szansa na zarobek - i... następuje konsternacja z mojej strony, gdyż państwo mają ze sobą pięknego golden retrievera. Dzwonię więc do szefa, a ten mnie opierdala, że się głupio pytam, czy mogę ich z tym psem wpuścić, skoro to takie oczywiste, że nie wolno mi wyprosić pierwszych i zapewne jedynych klientów tego dnia tylko dlatego, że mają ze sobą psa.

Na pewno zauważasz paradoks - z jednej strony chcę być lojalny i nie łamać wcześniej wprowadzonego przez samego szefa zakazu (dlatego dzwonię i pytam), z drugiej strony zależy mi na tych klientach (dlatego dzwonię i pytam). Zwołałem zebranie oburzony zachowaniem szefa, że mnie opierdala, że nie wyczuwa mojej dobrej woli. Wywiązuje się wątek zasadności bądź też bezzasadności zakazu wprowadzania psów do restauracji. Nie chcę podawać swoich argumentów za tym, aby wolno było, bo wiem, jak bardzo są kontrowersyjne. W końcu zostaję do tego zmuszony i porównuję psy do dzieci. Porównanie wypada na korzyść psów.

Bardzo wyraźnie na korzyść psów, rzec by można - jaskrawo. Bowiem psy pojawiają się zdecydowanie rzadziej, jak już - to są spokojne i wystraszone leżą skulone przy nodze pana/pani. Dzieci przeciwnie: stanowią zagrożenie dla kelnera i innych ludzi, krzyczą itd. Kontrargument szefa - sanepid. No to ja purpurowy, że i owszem sanepid to argument na niekorzyść wprowadzania dzieci (karmienie piersią przy stoliku, przewijanie w łazience i wyrzucanie kup do kosza, bądź też do muszli klozetowej, niemiłosierny syf przy stoliku, przy którym siedzą dzieci). Mówiłem spokojnie i rzeczowo, ale nie zostałem zrozumiany. Zatem pewnie wylecę z roboty za poglądy."

(przysłał Piotrek)


Rozumiem Piotrka. Co więcej, twórczo jego myśl rozwinę, bowiem rzecz dotyczy nie tylko psów. Także palaczy. Niepalącym przeszkadzają w restauracjach i pubach palacze papierosów, dlatego też wprowadzono ustawę zakazującą palenia w tych miejscach. Słusznie. Dym papierosowy może przeszkadzać, a nikogo nie należy zmuszać do przebywania w niezdrowym i niekomfortowym otoczeniu. Właściciele lokalu mogą jednak zdecydować się na wydzielenie miejsca dla palących w postaci odseparowanej szczelnie palarni, kabiny itp. Idealnym rozwiązaniem byłoby, moim zdaniem, przyznawanie określonej liczby koncesji na lokale, w którym wolno byłoby palić, ale cóż... Na to ustawodawca się nie zgodził. Podobnie powinno być z dziećmi: co najmniej jedna sala w lokalu wolna od dzieci, ewentualnie dla osób pragnących dziecko nauczyć przebywania w miejscach publicznych - wydzielona, szczelnie odizolowana od reszty pomieszczenia kabina. Wszak dzieci kwiczą, wyją, plują, biegają, wrzeszczą itp., a to jest równie uciążliwe i szkodliwe, co dym papierosowy. Przecież nikogo nie należy zmuszać do przebywania w niezdrowym i niekomfortowym otoczeniu.

Ewentualnie pewna liczba restauracji, kawiarni, kin, skwerów całkowicie wolnych od obecności dzieci. Ustawowo. Ale cóż, na to ustawodawca pewnie się nie zgodzi...

29 komentarzy:

  1. Przyznaje, ze jestem zaszokowana. Nie mam nic przeciwko wydzielaniu w restauracjach miejsc wolnych od psow, dzieci, kotow, palaczy, papug itp. Ale nie rozumiem braku kultury jedzenia. Moj syn urodzony w Polsce w roku 1976 jak mial 2 lata to juz chodzil ze mna do restauracji i nigdy nie latal po sali, nie plul, nie wrzeszczal tylko siedzial tak dlugo jak siedzialam ja i reszta towarzystwa przy stole. Ja nie wiem, ale w moim domu nigdy nie bylo roznicy miedzy stolem w domu a stolem w restauracji. W czsie posilku SIEDZIALO sie za stolem bez wzgledu na wiek tak dlugo jak dlugo trwal posilek. Od czasu kiedy dziecko zaczynalo jesc "dorosle" potrawy siedzialo za stolem tak jak kazdy inny. Nie bylo osobnego czasu na karmienie dziecka, w ktorym to czasie babcia robi szpagat na zyrandolu, a dziadek w masce pawiana gra na skrzypcach tylko po to zeby dzieciak zjadl posilek. I moze wlasnie dlatego nie mialam klopotow z chodzeniem do restauracji, stol byl po prostu stolem tyle, ze w innym pomieszczeniu.
    Tak samo widze wychowuja dzieci Amerykanie. Moja tutejsza wnuczka majac 5 miesiecy w czasie posilku doroslych siedziala w specjalnym krzeselku na stole:)) Teraz majac 9 miesiecy siedzi w wysokim krzesle dla dzieci za stolem. Mimo, ze jeszcze nie je tego co my, to juz sie uczy kultury siedzenia przy stole.
    Jesli jak wynika z notki mozna nauczyc psa, zeby lezal przy nodze pana/pani to kto wychowuje dzieci? W jakich warunkach te same dzieci latajace po restauracji jedza w domu? Ja naprawde widze, ze 95% amerykanskich dzieci nie lata po restauracji, nie wrzeszczy, owszem czasem jakies zaplacze, ale wtedy rodzice uspokajaja, albo jedno wychodzi z placzydlem na chwile i wraca jak juz dzieciak przestaje ryczec.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cenne uwagi i interesujące obserwacje. Czyli: da się!

    Interesujące także dlatego, że zjawisko, które opisujesz: czyli dziecko nauczone kultury zachowania w restauracji czy innych miejscach publicznych to dość rzadki u nas obrazek. Zazwyczaj tolerowane są wszelkiego rodzaju występy dzieciaka, a zwrócenie uwagi matce, żeby delikwenta uciszyła lub jakoś opanowała, jest przyjmowane niechętnie i z oburzeniem: matka z dzieckiem wchodzi tu w rolę świętej krowy. A, nie daj Boże, zwrócić uwagę samemu dzieciakowi! Stąd też tyle we mnie niechęci. Bo zdaję sobie sprawę, że nauka zachowania przy stole musi trochę potrwać, gdzieś to dziecko musi się tego zachowania uczyć, OK, tylko niechże rodzic nie robi tego, narażając wszystkich dookoła na wydawane przez dziecko dźwięki i wydzieliny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamietam jak kiedyś w Pizza Hut przysiadła się do mojego stolika dziwczynka lat ok. 4. Po 2 minutach siedziała mi juz na kolanach. Rodzice owej siedzieli 2 stoliki dalej i szczegolnie nie reagowali - pewnie cieszyli sie, ze maja chwile spokoju, a jakas wariantka (czyli ja) jeszcze nie wyrzuciła przez okno ich dziecka...
    W rezultacie w ktoryms momencie mama przyniosła do mojego stolika soczek owej dziewczynki :)
    Dziewczecia nie przegnalam, bo byla nieziemskiej urody i z przyjemnoscia sobie na nia patrzylam. Chociaz tyle dobrego :)

    Dzieci to zło.

    'Zwierzęta są milsze od dzieci...'
    Nawet A. Bursa to wiedział.

    :)

    OdpowiedzUsuń
  4. ad Kala) A jakby była brzydka to byś przegnała? ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jako osoba czasem bywająca w mieście z jakimś moim psiakiem, interesowałam się kwestią prawnego zakazu wstępu psom do lokali typu restauracje, kawiarnie. W końcu czasem chciałoby się gdzieś przycupnąć i wzmocnić przed dalszą wędrówką. Okazało się, że takiego zakazu nie ma, nie ma też więc powodu wytaczać argumentu typu "bo sanepid". Sanepid ma działać w oparciu o przepisy, a skoro takiego przepisu nie ma, to kwestia ta ich nie interesuje. To, czy psu można wejść z właścicielem do lokalu zależy tylko i wyłącznie od właściciela lokalu, jego dobrej czy złej woli.
    Mam też koleżankę-zapalona psiarę i jednocześnie właścicielkę restauracji w Krakowie. Tam psy mają wstęp wolny, są mile widziane i jakoś sanepid się tym nie interesuje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie jako bezgranicznej miłośniczki psów zakaz jest absurdalny. Samo życie... Podobnych jest bez liku.
    Mój znajomy, który prowadzi od lat restaurację po jednej z kontroli własnie rzeczonego Sanepidu wywiesiła w ramach wykonania zaleceń pokontrolnych taki własnie zakaz dla zwierząt, nie tylko psów. Jak łatwo się domyślić, sam jako miłośnik barci mniejszych, został niejako przymuszony do działania wbrew sobie. Jednak na wywieszeniu się skończyło. On pozostał sobą, zwierzęta, notabene niezwykle rzadko, odwiedzają jego lokal, a Sanepid, póki co, odfajkował przeprowadzenie kontroli i do następnego razu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ustawą się raczej w naszym ach-jakże-prorodzinnym państwie nie zdziała, ale widziałam zdjęcie dość ładnej tabliczki powieszonej na drzwiach gdzieś w karju anglojęzycznym. Na tabliczce widniało:
    "Warning! Children left unattended will be eaten or sold into slavery."

    OdpowiedzUsuń
  8. ad Riannon) Pozdrowienia dla koleżanki psiary!

    ad Iva) Ciekawe, jak to jest z sanepidowskimi przepisami. Bo Riannon pisze, że takiego zakazu nie ma, ty z kolei przytaczas przykład, że zalecenia pokontrolne dotyczyły zakazu wstępu dla zwierząt. Niewykluczone, że to kwestia widzimisię osób kontrolujących, ale rzecz warto by sprawdzić. Podejrzewam, że oczywiście zwierzaki nie powinny przebywać w pomieszczeniach, w których przygotowuje się jedzenie, ale na sali? w ogródku?

    OdpowiedzUsuń
  9. ad Ivanka) "Uwaga! Dzieci pozostawione bez opieki zostanie zjedzone lub sprzedane w niewolę" :) Dobre, ciekawe, czy skuteczne. Rodzica rzetelnie opiekującego się swoimi młodymi rozbawi, takiego, kóry puszcza potomstwo samopas - albo oburzy, albo po prostu nie zwróci uwagi.

    OdpowiedzUsuń
  10. Elu, napisze wiecej, bo przypomnialo mi sie jak to pojechalam z moim 2.5 letnim synem na wczasy do Kolobrzegu, do w tamtych czasach jednego z najbardziej wypasionych domow wypoczynkowych. Pan kierownik DW jak mnie zobaczyl z dzieckiem idaca na sniadanie to zaprosil mnie do swojego gabinetu, gdzie wrecz powiedzial (nawet pokazal jakis papier z napisanym przepisem), ze tutaj nie przyjmuje sie dzieci ponizej lat 5 i mam sie spakowac i wrocic skad przyjechalam. Mialam wtedy ledwie 25 lat ale bylam zawsze dosc rzeczowa wiec zapytalam pana, dlaczego skoro taki przepis istnieje to KTOS przyjal ode mnie pelna oplate za wczasy tak moje jak DZIECKA. Nie mogl zrozumiec, nie docieralo do niego ze ja zaplacilam za dziecko, wiekszosc rodzicow przywozila male dzieci na zasadzie "wykarmi sie przy nas" Musialam isc do pokoju i przyniesc potwierdzenie oplaty. Troche zmiekl, ale ciagle obstawal przy usunieciu mnie i dziecka. Zapytalam dlaczego ocenie mnie i moje dziecko na podstawie jakichs doswiadczen z innymi. W odpowiedzi uslyszalam "bo widze na codzien, ze nawet z 5-latkami jest ciezko sobie poradzic w jadalni, a co taki maly bak? jak bedzie sie krecil po jadalni i mu kelnerka wyleje goraca zupe na glowe to co bedzie?" Na co ja tylko zapytalam czy widzial juz moje dziecko w jadalni i czy byc moze zauwazyl, jak moje dziecko grzecznie siedzi w fotelu teraz w czasie naszej rozmowy. Przy okazji dodalam, ze ja chetnie wroce skad przyjechalam, ale jak zwroca mi oplate za wczasy i zaplaca koszt powrotu. Chyba go troche zaskoczylam moja logika;) bo zaniechal wyrzucania nas, malo tego na koniec turnusu zaprosil mnie jeszcze raz do tego gabinetu i powiedzial "pani z TYM dzieckiem moze przyjezdzac kiedy tylko chce".
    Nie, moje dziecko nie bylo na wpol martwe, ani uposledzone fizycznie czy tez psychicznie. Moje dziecko wyzywalo sie na placu zabaw, nawet w domu, ale nigdy przy stole. Ja nie wiem, ale tak bylam sama wychowana, ze stol, przy ktorym sie je nie jest miejscem zabawy, przy stole siedzi sie tylko w celu konsumpcji posilku i nalezy wtedy siedziec grzecznie. Jakos sama nigdy nie mialam problemu z tym wyniesieniem stolu na piedestal swietosci i to samo przekazalam dalej:))
    To co sie dzieje z rozwydrzonymi dziecmi i nieradzacymi sobie rodzicami to efekt zupelnie wypaczonego rozumienia "wychowania metoda bezstresowa" Pisalam kiedys o tym u siebie, ale zostalam tez zakrzyczana, mam wrazenie, ze malo kto rozumie, ze bezstresowo to nie znaczy na zywiol a wlasnie znaczy z wyraznym i konsekwentnym przestrzeganiem regul od pierwszych miesiecy. "Konsekwencja" to powinno byc drugie imie kazdego rodzica, szkoda, ze nie jest. Zachowania przy stole mozna nauczyc na tej samej zasadzie, na ktorej dzieci sa odganiane od sedesu. Jakos dzieci rozumieja, ze sedes nie jest wodopojem, miejscem do zabawy, kapieli, czy spania. Z tym rodzice nie maja problemu, kazdy wie i przekazuje do czego sluzy sedes. Wystarczy z ta sama konsekwencja nauczyc do czego sluzy stol.

    OdpowiedzUsuń
  11. Dzizas, ja przepraszam za te tasiemce, ale trafilas w moj slaby punkt.

    OdpowiedzUsuń
  12. Jesteś wraz ze swoim dzieckiem świetnym przykładem, że da się dziecko wychować tak, aby potrafiło się po ludzku zachowywać. Historia świetna. A co do bezstresowego wychowania... Cóż, różne swoje wyobrażenia ludzie pod to podkładają. Jeśli bezstresowy ma znaczyć: bez zakazów i norm, bez żadnej konsekwencji - budzi mój całkowity sprzeciw i potępienie. I jako psychologa i jako osoby narażonej potem na kontakt z takimi rozwydrzonymi bachorami. Jeśli zaś bezstresowy znaczy: konsekwentnie, stanowczo i spokojnie - cieszę się, będę mieć do czynienia z fajnymi dziećmi, a potem fajnymi ludźmi :)

    OdpowiedzUsuń
  13. z psami w ogródku na zewnątrz restauracji nie ma żadnego problemu. jak widzę klientów z psem siedzących w ogródku podając napoje ludziom podaję również wodę dla psa. nie twierdzę, że wszystkie dzieci są źle wychowane, ale jednak najbardziej zapadają w pamięci właśnie te źle się zachowujące, to już nie chodzi o to, że absorbuj, że marudzą, że robią niesamowity bałagan ,ale o to, że krzyczą, że biegają, że stają na drodze obsługującym, którzy podają bardzo gorące napoje, że szarpią za nogawkę spodni kelnera. takie zachowania dzieci stanowią ZAGROŻENIE BEZPIECZEŃSTWA. nie mam dodatku do pensji za pracę w warunkach szczególnie niebezpiecznych. rodzice takich dzieci kompletnie nie reagują na zachowanie swoich pociech i to jest właśnie najbardziej wkurzające. Przy czym jeszcze raz podkreślam, że duża część dzieci potrafi zachować się normalnie. Mamy kącik dla dzieci ,gdzie są małe krzesełka, zabawki, zabawą którymi niektóre dzieci potrafią sobie zagospodarować dla większości z nich niebywale nudny czas spędzany w restauracji w sposób nie zagrażający życiu i zdrowiu.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dzieki za wyrozumialosc:))
    Wlasnie o to chodzi, ze konsekwencja pozbawia stresu obie strony tak dziecko jak i rodzicow. Jeszcze maly przyklad;)
    Jak moj syn chorowal to z wlasnego lenistwa pozwalalam zeby spal ze mna. Po trzech nocach z mamusia byl placz, bo nie chcial wrocic do swojego lozeczka. Ale ten placz byl tylko 2 moze 3 razy i tylko przez jeden wieczor, bo w summie nauczyl sie, ze przywilej spania z matka jest bonusem choroby:)) A przeciez moglam pozwolic "na jeszcze jedna noc" jak "w dobrej wierze radzily obie babcie. Tyle, ze ta jeszcze jedna noca namieszlabym dziecku w glowie:)))
    Babcie sa wrogami!!!!!!!!!!!!
    Wielokrotnie widzialam rysunki na scianach kredkami i argument "bo on tak ma" a moze nigdy nie mial kartki do rysowania? A jak juz koniecznie "tak ma" to dlaczego nie zawiesci na jednym kawalku sciany tablice i przeznaczyc ja jako miejsce do malowania?
    Elu, jestes psychologiem, ja tylko kosmetyczka, ale chyba obie wiemy, ze przy odpowiednim nakladzie cierpliwosci i konsekwencji DA sie to zrobic.

    OdpowiedzUsuń
  15. ad Piotrek) Z mojego punktu widzenia argument bezpieczeństwa jest sprawą dodatkową ;) Mnie chodzi o komfort i spokój. Wolność od hałasu między innymi.

    ad Stardust) Przykład z "jeszcze jedną nocą" dobrze oddaje istotę braku konsekwencji. Dziecko, żeby wiedzieć, co wolno, a czego nie, musi mieć jasne granice i spotykać się z konsekwencją ze strony opiekunów. Jeśli raz wolno, a raz nie, to czego się trzymać? Świat staje się wtedy chaotyczny i niezrozumiały, bo rządza nim losowe reguły. Czyli brak reguł ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Dokladnie tak Elu:))) Jasne reguly i sztywne sie ich trzymanie ze strony rodzicow zapewniaja dziecku poczucie bezpieczenstwa.

    OdpowiedzUsuń
  17. ad Piotrek, argument bezpieczenstwa jest bardzo wazny, bo kto ma byc odpowiedzialny jesli dzieciakowi na glowie, rece czy nodze wyladuje goracy kotlet czy zupa? Rodzice uwazaja, ze restauracja jest dla nich relaksem, wiec jak dojdzie do wypadku to sie sadzi restauracje. Tak jest w Ameryce i tak pewnie byloby wszedzie:) Ja Ciebie doskonale rozumiem. Bardzo czesto sie zastanawiam dlaczego, zeby prowadzic samochod musimy zdawac egzaminy, ale zeby sprowadzic na swiat nowego czlowieka i go wychowac nie potrzeba zadnego egzaminu. Wychowanie dzieci powinno sie zaczynac od rodzicow niestety.
    Pozdrawiam i zycze zeby Twoja praca byla latwiejsza i doceniana.

    OdpowiedzUsuń
  18. ad Stardust) Wychowanie powinno zaczynać się w domu, tyle, że rodzice zwalają na szkołę, szkoła na rodziców, potem na pedagoga, i tak dalej... I mamy, co pisałam już tutaj wielokrotnie małolaty głupie, chamskie i z tego dumne, bo z podbudowanym poczuciem wartości. Nie po to nie mam dzieci, żeby być na to narażoną! ;)

    OdpowiedzUsuń
  19. Sa takie miejsca gdzie można ze zwierzakami przyjść. Jako zdeklarowana miłośniczka nie jestem jednak do końca przekonana o słuszności;)

    OdpowiedzUsuń
  20. Stardust dziękuję. Nie oczekuję, że ktoś będzie jakoś szczególnie doceniał moją prace i traktował ją jakby była jakąś bardzo społecznie prestiżową, wystarczy mi po pierwsze że sam ją lubię a po drugie jak klienci są zadowoleni. Nie będę się wypowiadał na temat wychowania, bo nie mam dzieci (chociaż jestem niedoszłym pedagogiem:) i się od strony praktycznej na tym w ogóle nie znam, ale mogę się wypowiadać na temat kultury zachowywania się w miejscu publicznym oraz ogólnego wspólnego komfortu i bezpieczeństwa, jakie powinny panować w takim miejscu. Dzieci, które nie umieją się zachować w restauracji naruszają ów wspólny komfort i bezpieczeństwo. (Winę oczywiście ponoszą rodzice). Nigdy w życiu żaden pies w ogródku restauracyjnym nie szczeknął, nie obsikał, nie nabrudził, nie zaczepił, nie zatarasował drogi mnie niosącemu jakiś wrzątek, nie ugryzł, nie zrobił niczego, co przeszkadzałoby w jakikolwiek sposób mnie czy innym użytkownikom restauracji, dlatego uważam, że jeśli zakazywać obecności psom w miejscu takim jak restauracja, to dlaczego wpuszczać dzieci, które - jak wynika ze scenki - stanowią zdecydowanie większe zagrożenie...

    OdpowiedzUsuń
  21. ad Nivejka) Jasne, ja mam podobnie, nie chodzi przecież o nieustanne ciąganie zwierzaka ze sobą po knajpach. Chodzi o możliwość.

    OdpowiedzUsuń
  22. A ja mam takie knajpy gdzie można wchodzić z psem i chodzimy tam, i luzik jest. Michy z wodą stoją i nikt się o sanepid nie martwi :)

    OdpowiedzUsuń
  23. ad Margo) Czyli jest taka możliwość...

    OdpowiedzUsuń
  24. A Nadir dorabiał jako ochroniarz Dziupli , a Akme nie lubi knajp -a co do dzieci - mam wychowane
    Wojtek

    OdpowiedzUsuń
  25. Wojtku, co pies, to upodobania inne. A dzieci to masz nie tylko wychowane, ale i odchowane ;)

    OdpowiedzUsuń
  26. Legendarny pies, legendarna knajpa...
    Łezka się w oku kręci :((.

    OdpowiedzUsuń
  27. Dzieciaki różnią się od zwierzaków, być może tylko tym, że dzieci od pewnego wieku próbują forsować własne zdanie. Często wbrew niezadowoleniu środowiska.

    OdpowiedzUsuń
  28. ad danger_mouse) Niektóre zwierzęta swoje zdanie mają, głośno oznajmiają i forsują w każdym wieku ;)

    OdpowiedzUsuń
  29. Thanks for finally writing about >"Wolność od" <Liked it!

    OdpowiedzUsuń

data:blogCommentMessage