Bilet kontra miejscówka



Wyczaiłam nowe połączenie z Bielska-Białej do Warszawy. Dotychczas jeździłam przez Katowice (najpierw pociąg zwykły do Katowic, stamtąd TLK do Warszawy), ale podczas jednego z dyżurów pacjent, który z Warszawy pochodzi i wie, że wybieram się na urlop, poleca mi trasę przez Kraków. Wydaje się dość okrężna, ale po sprawdzeniu wszystkich wątpliwości u wyroczni * okazuje się, że oszczędzę dwie godziny. Decyzja jest jasna. PKS do Krakowa, TLK do Warszawy.

Dzień wcześniej kupuję na bielskim dworcu PKP bilet z rezerwacją, żeby się o miejsce nie bić (bo w TLK w I klasie można sobie miejsce zarezerwować - jedyne 16 złotych). Usadawiam się zgodnie z numerkami na bilecie, ruszamy. Konduktorzy proszą o bilety. Podaję swój, gustownie spięty z miejscówką, konduktorzy zaczynają go oglądać na wszystkie strony, gdzieś wynoszą, pokazują jeden drugiemu, szepczą nerwowo, a i ja zaczynam niepokój odczuwać. Pytam:

- Czy coś jest nie tak?
- Chwileczkę, zaraz wypiszemy co trzeba.
- Wypiszemy?
- Pani ten bilet kupowała w Bielsku, nie u nas w Krakowie?
- Tak. Czy coś jest nie tak? Z miejscówką? (Niech pani siedzi, niech pani siedzi - szeptem podpowiadają współpasażerowie z przedziału)
- Miejscówkę ma pani dobrą. Ale bilet wydali pani na inny pociąg.

(pociąg TLK, gdzieś między Krakowem a Warszawą)


* Wyrocznia ->