Dlaczego już nie jestem dziennikarzem



odpowiedź na post pt. „Hieny" ->

Dziennikarzem zostałam bardzo wcześnie, w III klasie liceum, mając niespełna 18 lat. Kiedy odbierałam w kasie swoją pierwszą wypłatę za reportaż o rezerwacie Żaki zamieszczony w lokalnej gazecie, wynoszącą 364 tysiące starych złotych (na obecne pieniądze 36 złotych), byłam nie tylko bardzo dumna. Szybko policzyłam, że ta praca daje mi niezależność. Wynajęcie mieszkania kosztowało wtedy 400 tysięcy starych złotych. Zarabiałam na to jednym artykułem. Po roku byłam już stałym współpracownikiem dwóch dużych gazet regionalnych. Teksty z terenu, głównie bieżące informacje, czasem reportaże. Niektóre artykuły trafiały na pierwszą lub drugą stronę, zawsze było to duże wyróżnienie. Wtedy jeszcze na takie teksty nie mówiło się newsy, a maszyny do pisania wymieniliśmy w redakcji na komputery bodajże w 1994 roku. Nie było także tabloidów i chyba nawet nie znaliśmy tego określenia na brukowy styl pisania. Nie było wśród nas w związku z tym zbyt wielu hien, ale szybko się uczyliśmy. Tak, to były naprawdę niezłe pieniądze.

Nie napisałam tych tekstów:

Tekst pierwszy
1992? 1993? W klinice w Zabrzu leży 19-letni Tomek Gruszczyński. Miał przeszczep serca. Każdego dnia w redakcji słuchamy radiowych aktualności, czekając na wieści o stanie zdrowia Tomka. Wygląda na to, że nowe serce się przyjęło. Przydzielają mi ten temat, więc co dzień, dwa dzwonię do kliniki, żeby porozmawiać z lekarzem dyżurnym o postępach rehabilitacji. Po kilkunastu dniach powoli zaczyna być jednak wiadomo, że się nie udało. Nie pamiętam szczegółów: czy serce zaczęło źle pracować, czy organizm zaczął odrzucać przeszczep. Wiadomo, że Tomek umrze. My wiemy, bo słuchamy radia, czy zdaje sobie z tego sprawę Tomek? Czy ktokolwiek mu powiedział? Czy powinien wiedzieć? O czym marzy umierający nastolatek? Jakie ma plany? Szef dochodzi do wniosku, że byłby to znakomity temat. Pojechać do Tomka i zadać mu te pytania. Może Ela pojedzie, zwłaszcza że zna temat na bieżąco? Nie, chyba nie, chyba nie byłabym w stanie pytać go o marzenia, wiedząc, że za kilka dni umrze i wiedząc, że on nie wie. Chyba nie. Kolejny dyżur w redakcji. W radiu podają, że Tomek umarł. Płaczę ja, płacze nasza sekretarka. Też mam 19 lat.

Tekst drugi
1994. Zastrzelono dyrektora kopalni Staszic. Przed chwilą. Wiadomość nadają wszystkie serwisy. „Dzwoń do kopalni!”. Dzwonię. Sekretariat. Rzecznik prasowy. Wicedyrektor. Nikt nie odbiera, a jeśli już, to nie chce rozmawiać. W końcu jakaś kobieta krzyczy do słuchawki: „Proszę pani, tu nikt nie ma głowy do tego, żeby teraz z wami rozmawiać! Tu zginął człowiek!” W pierwszym momencie jestem zła. JAK mam to napisać, skoro nie mam informacji?! Czy nikt w tej kopalni nie rozumie?! Po chwili ja zaczynam rozumieć. Zginął człowiek. Stop. Czy śmierć jest dla mnie już tylko tematem? Kiedy przestałam pytać CZY napisać?

Tekst trzeci
1995. W mediach wrze dyskusja, czy emeryt Aleksander Z. z Bielawy, który śmiertelnie ugodził nożem dwóch napastników, dzięki czemu udało mu się przeżyć napad, zasługuje na miano bohatera. Bielawa to niewielka miejscowość, podzielona na tak zwane kwadraty, którymi rządzą bandy młodocianych bandytów, więc skuteczna obrona Aleksandra Z. budzi powszechny podziw i uznanie. Młodzi bandyci zmarli od jego ciosów, sam Aleksander Z. leży w szpitalu z poważnymi obrażeniami, dziennikarze walą do niego drzwiami i oknami. Czy czuje się bohaterem? Czy żałuje swojej skuteczności? Czy gdyby wiedział, jak to się skończy, broniłby się tak samo? Pytają i opisują, pytają i opisują. Nagle wybucha wiadomość, że Aleksander Z. popełnił samobójstwo w szpitalnej łazience. W dramatyczny sposób: powiesił się na klamce. Zostawił list. Miał dość pytań, dość presji, dość dziennikarzy, którzy wszystko przeinaczają. Nie wytrzymał. Pojawiają się pytania o granice. O etykę dziennikarską. Myślę: przyjeżdżam do kogoś zrobić o nim reportaż. Zadaję pytania, czasem trudne, czasem bolesne. Wychodzę, zamykam drzwi, przeglądam notatki, mam temat. A ten człowiek zostaje z moimi pytaniami dźwięczącymi w głowie. Co z nimi zrobi? Co one zrobią jemu? Człowiek. Czy można zredukować człowieka do tematu? Czy kiedy pada propozycja wyjazdu do Bielawy i porozmawiania z rodziną Aleksandra Z., bo z nim samym już się nie da, powinnam jechać? Gdzie jest granica?


„Urodzonych morderców” obejrzałam w 1995 roku. Był to dla mnie film przede wszystkim o dziennikarstwie, o pewnym sposobie uprawiania dziennikarstwa, w którym nie ma granic. Liczy się oglądalność i liczba czytelników aktualnego numeru. Liczy się news. Im bardziej krwawy, im bardziej poruszający, tym lepiej. Tym lepiej. I kiedy myślę podczas seansu o swoim pisaniu, o Tomku Gruszczyńskim, dyrektorze kopalni Staszic i o Aleksandrze Z. wiem, że tak naprawdę już niedaleko mi do Wayne'a Gale'a. Mnie, nam. Przekroczyliśmy granicę. Niedługo nasze media będą takie, jak pokazał Oliver Stone. Mordercy zostaną bohaterami programów telewizyjnych (dziś nazwalibyśmy ich celebrytami). Wyszłam z filmu wstrząśnięta. Nie krwawymi scenami. Nie oszałamiającym montażem. Wstrząśnięta tym, kim mogę się stać, o ile już się nie stałam.

I chyba wtedy podjęłam decyzję. Nie. Nie chcę być hieną. Szefowie proponowali zmianę profilu. Skoro nie wyrabiam emocjonalnie, to może jakieś felietony? Coś luźniejszego? Na przykład decyzje radnych o położeniu chodnika przy mało ważnej ulicy?

Felietony? Do tego trzeba dużo bogatszego doświadczenia, obycia, głębszej refleksji i większej erudycji niż miałam jako 21-letnia dziewczyna. Nie umiałabym. Za wysokie progi na moje nogi. Może byłam zbyt skromna, nie wiem. Chodniki i obchody lokalnych rocznic? Darujmy sobie. Ale skoro nie umiem jeszcze być poważnym dziennikarzem/felietonistą, nie chcę ponownie schodzić po poziomu sprawozdań z posiedzeń rady miasta, a nie chcę być hieną, to co pozostaje? Zanim całkowicie zrezygnowałam z dziennikarstwa, upłynęło jeszcze trochę czasu. Tak, to były naprawdę niezłe pieniądze. Ale możliwość spojrzenia sobie w lustrze w oczy bez obrzydzenia jest ważna.

Na III roku studiów postanowiłam bliżej przyjrzeć się kierunkowi, który studiowałam.

Nadal lubię pisać. Być może byłam wtedy za młoda. Być może dzisiaj umiałabym już nie być hieną. Kim są ci, którzy nimi zostali?

53 komentarze:

  1. Pismaki, zwani dziennikarze, to w przytłaczającej większości odrażająca plugawa ciżba. Pojęcie "etyki dziennikarskiej" - niezależnie od czasem nawet błyskotliwego relatywizowania tego pojęcia - po prostu nie istnieje.
    Manipulacja w zdaniu: dziennikarz nie tworzy rzeczywistości, tylko ją opisuje - przyprawia mnie o odruch wymiotny.

    I co z tego? Nic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obserwowałam proces tabloidyzacji - najpierw z wewnątrz, potem z zewnątrz. Przykre i obrzydliwe jest to, że nie ma już granic. Nie uzurpuję sobie prawa do ich określenia, nie wiem gdzie powinny się znajdować. Ale dawno już zostały przekroczone. Nie dziwi mnie to w przypadku zwykłych brukowców ani ich czytelników. Zaskakuje i mierzi w przypadku mediów, które gazetami może i kiedyś były. Już nie są. Są tabloidami. I opisują faktoidy.

      Usuń
    2. Z jakiegoś powodu bardzo mnie cieszy, że pewnie w porę dokonałaś wyboru. Oczywiste, że każdy chce doświadczać szacunku innych ludzi, ale to, że chce, zawsze będzie opowieścią o żelaznym wilku jeśli nie jest na fundamencie szacunku do siebie w swoich wyborach i działaniach. (W każdym razie tych ważnych).
      Tak, to banalne, bo prawdziwe.

      Usuń
    3. Nie mylmy szacunku z poklaskiem ;)

      Usuń
    4. Tak, i niech nie mylą szacunku z pychą.

      Usuń
    5. Pycha bierze się (między innymi) z niezasłużonego szacunku.

      Usuń
    6. Między innymi, zawsze wykoślawia, wykrzywia rzeczywistość, zawsze syci się niepowodzeniami innych.

      Usuń
    7. O tak, podstawą pychy jest przekonanie o własnej wyższości. Stąd to zdanie "ciemny lud to kupi", które wygłosił któryś z bezczelnych polityków czy PR-owców PIS. Inni są głupsi, mniej sprytni, łatwo nimi manipulować... Tak. To stąd.

      Usuń
    8. ps. Ballada mordercy niedostępna?

      Usuń
    9. Cenię u ludzi przeświadczenie o słuszności ich własnego oglądu świata, jest to dla mnie przejaw ich samodzielności intelektualnej.
      Jeśli jednak jest to przekonanie o jedynej słuszności, o jedynej prawdzie świata, misyjne, bez krzty poczucia humoru i autoironii, to takich ludzi omijam, jest mi wszystko jedno, czy są, czy ich nie ma. To tyle na temat PiS z przyległościami.

      Ballada... już jest :)

      Usuń
    10. Z podobnym zjawiskiem mamy do czynienia w przypadku tabloidowego pismactwa: czytelnik niedouczony i tak we wszystko uwierzy, a im bardziej niewiarygodny news tym więcej takich czytelników przyciągnie, a wszak na takich zależy nam najbardziej. Dlatego przywołałam przykład z dziedziny polityki.

      ps. Ano jest :)

      Usuń
  2. Lepiej być chomikiem, niż hieną, fakt. A felietony zawsze można znajomym czytać tudzież na bloga wrzucać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie. Nie w tym rzecz, droga Auroro. Rzecz w tym, kim stali się dziennikarze.

      Usuń
  3. Moim zdanie wiele osób rezygnuje tak jak Ty - za wcześnie. Wiele osób, które powinny zachować się tak jak Ty, bo ma predyspozycje do kreowania rzeczywistości - zostaje. To oni brudzą dziennikarstwo. Wszystkich wkłada się do jednego worka, z którego bardzo trudno jest wyjść i stanąć zupełnie obok. Jednak, gdy się tego dokona na pewno zostanie to zauważone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brudne dziennikarstwo jest teraz w cenie. Oglądalność, poczytność to w wielu przypadkach dużo większe wartości niż etyka. Czy zawsze? Nie wiem. Znam chlubne wyjątki. Liczone na sztuki. Reszta brudzi i tłumaczy to zapotrzebowaniem widzów lub czytelników. Tyle, że to proces działający w dwie strony. Owo zapotrzebowanie można wszak kreować. Edukować. Równać w górę, nie w dół. Nie tworzyć pod niskie gusta publiki. Przynajmniej nie zawsze.

      Usuń
    2. otóż własnie 'nie tworzyć pod niskie gusta publiki'. Jeśli ktoś lubi taplać się w błocie, będzie to robił, bo to jest jak hazard, bo tym i, niestety, z tego żyje. Uważam jednak, że zawsze jest miejsce na dziennikarstwo ambitne, nawet jeśli jest niszowe, to bez wątpienia ludzie, do których jest kierowane natychmiast je zauważą, bo są takiego dziennikarstwa głodni. Ja jestem głodna.

      Usuń
    3. Owszem. Tu nie chodzi tylko o kasę. To także emocje, adrenalina, rodzaj polowania. To niezwykle wciągające i łatwo się zagubić lub wręcz do tego dążyć. Poważne dziennikarstwo wymaga namysłu, refleksji, umiejętności myślenia. W świecie mediów zdominowanym przez zapotrzebowanie na breaking news trudno o taki namysł.

      Usuń
  4. szacunek....ale szkoda.Bo skoro widzisz zagrożenie, a nabrałaś doświadczenia to może teraz znałabym porządnego dziennikarza?
    Ale mogłoby być też tak,że naciski byłyby zbyt wielkie?Niestety zło sprzedaje się lepiej;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno powiedzieć. Z pewnością jestem dojrzalsza niż wtedy. Ale nie wiem, czy hieny wśród dziennikarzy biorą się tylko z ich niedojrzałości. Myślę raczej o pewnej refleksji etycznej nad granicami tego, co jest i nie jest dopuszczalne. Tutaj jest deficyt.

      Usuń
  5. Szkoda, że odeszłaś. Czy takich osób jak ty jest więcej? Może ci, co zostają kreują taki tabloidowy styl, bo brakuje dobrych dziennikarzy? Nie wiem, już od dawna nie czytam gazet, odkąd uświadomiłam sobie, że część informacji jest bzdurą wyssaną z palca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Informacje o UFO, które porwało babci krowę, czy wieloryb spływający Wisłą to przykłady takich wiadomości wyssanych z palca. Ale publika łyknęła je równie łatwo jak wiadomości bliższe rzeczywistości. Styl pisania i prezentowania informacji sprzyja temu, żeby rozróżnienie miedzy faktem a faktoidem było trudne. A ciemny lud to kupi, bo krytycznego myślenia nie nauczony.

      Usuń
    2. Myślałam raczej o bardziej realnych historiach - niestety, odczułam to na własnej skórze, gdy o sytuacji z mojego życia przeczytałam w prasie - i tylko po inicjałach rozpoznałam, że to o nas. Zanim wyjechaliśmy z Polski obracaliśmy się w środowisku tzw celebrytów, nie jako jedni z nich, raczej jako ci dla nich pracujący. Ich historie znaliśmy z pierwszej ręki - to co wypisywała prasa było stekiem bzdur i kłamstw. Nie czytamy tabloidów, szkoda mi ludzi którzy to robią i wierzą we wszystko.

      Usuń
    3. Pudelek, SuperExpres, Fakt... Nie ma sprawy. Wypisują bzdury z krzyczącymi tytułami skierowane do odbiorcy o specyficznej umysłowości. Kiedy się po nie sięga, wiadomo czego się spodziewać. Mnie zadziwia i zniesmacza, kiedy do tabloidów upodabniają się "poważne" skądinąd gazety, od których oczekuje się rzetelności, wyważenia, klasy.

      Usuń
  6. Bo to jest ogólna tendencja, nie tylko w dziennikarstwie, że tandeta wypiera produkty lepszej jakości. Ludzie chcą tandety, choć nie wszyscy, ale tych, co nie chcą, jest mniej, więc producenci chłamu się z nimi nie liczą. Nie inaczej jest z politykami. Przecież większość z nich to szubrawcy, bezczelne tępaki, cwani krętacze, którzy zrobić niczego nie potrafią, ale "zorganizować" coś dla siebie - tak. Dlaczego tak jest? Bo ludzie z klasą nie chcą wchodzić do tego cyrku. Rzucają politykę jak Ty dziennikarstwo, albo wcale nie zaczynają. Wiec mamy takich Śmietanków, albo tabloidy żyjące z trupa Madzi. Oni się nie brzydzą.

    OdpowiedzUsuń
  7. Tęskinić trzeba za czasami Polski sarmackiej, z czasów Monitora Polskiego - pierwszego czasopisma, gdy prawnie zakazane było jakiekolwiek komentowanie faktów przez redaktorów po groźbą dotkliwej kary.
    Współczuję obecnym dziennikarzom, to wstrętny zawód... szczególnie jak widzę dzinnikarski wianuszek wyciągajacych łapki z mikrofonami pod drzwiami ześwinionych polityków, by nagrać choć słowo z ust zhołociałej klasy politycznej. Bezlitosna presja niezapisanej strony to okropieństwo prowadzące wprost do karlenia dziennikarskiego. Osobną klasę stanowią paparazzi - wykwit kultury obrazkowo-tabloidalnej. Wszelako warto zdać sobie sprawę, że gdby nie specyficzna, ochlokratyczna "jakość" odbiorców - czyli nasza nie było by tych zjawisk. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za jedną z największych sztuk uważana jest umiejętność napisania informacji. Po prostu informacji. Nie reportażu z wydarzenia, nie komentarza do wydarzenia. Tym, co uważam za jedno z groźniejszych zjawisk, to właśnie rozmycie granicy pomiędzy informacją a komentarzem. Dziennikarz ma prawo mieć opinie, poglądy, sympatie i antypatie. Ale powinno być jasne, kiedy informuje o faktach, a kiedy o swoich poglądach. Jest tu duże pole do manipulacji.

      Paparazzi? To nie dziennikarze ;)

      I owszem, masz rację. Zapotrzebowanie społeczne, czy raczej domniemane zapotrzebowanie, wpływa na to, jakie materiały będą tworzone. Tyle, że to sprzężenie zwrotne.

      Usuń
  8. Coś mi to przypomina :( Taaaaaaaaaaaa zbyt mi to przypomina... stać się komercją (tabloidem/ dziennikarzem szmatą), mieć ucznia/studenta klienta, czy.... zrezygnować. Bardzo Cię rozumiem. Ja zrobiłam to trochę za późno, ale w lustro nadal mogę spokojnie patrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że możliwość nieparania się profesjami (czy raczej pewnymi nieetycznymi sposobami ich uprawiania), które brudzą, to podstawa wolności. Warto z niej korzystać. Aby jednak z niej korzystać trzeba umieć dostrzec zarówno nieetyczność pewnych poczynań, jak i możliwość wyboru.

      Usuń
    2. A zauważyłaś, jak niepopularne jest w odbiorze korzystanie z takiej wolności? Przeważnie dostajesz wtedy łatę nieudacznika lub tego, którego wywalają, bo to jego wina...

      Usuń
    3. Mam inne doświadczenia.

      Czym innym jest przecież bycie wywalonym, a czym innym świadome odejście z pracy. Jeśli ktoś tej różnicy nie rozumie, to prawdopodobnie nigdy z pracy nie odchodził, tylko był z niej wywalany i tylko to mieści się w granicach jego wyobraźni. Opinie tego typu ludzi nie są istotne.

      Usuń
  9. Dziennikarze piszą to, czego oczekują od nich ich przełożeni. Redaktor naczelny pisma oczekuje sensacji, oczekuje czegoś co przyciągnie czytelników. Kogo właściwie obwinić należy o to, że moralność naszego społeczeństwa zeszła na psy? To ludzie są hienami żądnymi sensacji. Dziennikarze dostosowują się do popytu. Piszą o tym, o czym tłumy chcą czytać.
    Takie mamy społeczeństwo. Skąd się wzięła moda na ekscytowanie się najchętniej ludzkim nieszczęściem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy jest odpowiedzialny za to co robi. Dziennikarz za to, co i jak napisał, redaktor za to, czego wymagał i co puścił, czytelnik za to, po co sięga. A jednak tendencja rzeczywiście wydaje się zniżkowa. Takie mamy społeczeństwo, piszesz. Nie różni się ono zbytnio pod względem zapotrzebowania na sensację od wcześniejszych, tyle że teraz owa potrzeba jest bezwstydnie zaspokajana.

      Usuń
    2. ludzie wtedy myślą..inni maja gorzej, więc ja jestem happy!!ale tak naprawde nie wiem. skąd ta potrzeba?

      Usuń
    3. Nie wiem el, mogę się jedynie domyśleć, jako że mnie samej nigdy nie pocieszało to, że inni mają gorzej. Może to brak własnych sukcesów? Brak własnego życia nawet? A więc życie życiem innych, oglądanym jak sensacyjny film.

      Usuń
  10. No pacz. A ja tego nie przeczytałam przed naszym dzisiejszym spotkaniem i widzisz... :)... Ten wpis jednak dobrze przeczytać. Wszystko ma swój czas. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie po lekturze pewne kwestie układają się bardziej :)

      Usuń
  11. to bardzo smutny i gorzki tekst..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo też patrząc na to, że "pseudodziennikarstwo" zyskało taki poklask, trudno nie odczuwać niesmaku.

      Usuń
  12. Niestety tak właśnie wygląda obecne dziennikarstwo.
    Szkoda tylko że to ono kształtuje większość społeczeństwa, i nie ma najmniejszej nadziei na poprawę w przewidywalnej przyszłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nazywam tego dziennikarstwem - to pseudo-dziennikarstwo. I niestety owo pseudo-dziennikarstwo zaczyna być traktowane na tym samym poziomie, co dziennikarstwo prawdziwe. A to nie jest to samo. Gdyby ten podział był czytelny, nie byłoby problemu.

      Usuń
  13. coś robisz... czasem zapytujesz siebie "po co to robię i dlaczego?"... nie zawsze jest odpowiedź na output-cie... Ty tą odpowiedź masz... i to jest okay...
    pozdrawiać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam tej odpowiedzi. Miewam. To dynamiczny proces :)

      Usuń
    2. źle sformułowałem... miałaś w chwili pisania posta...
      masz rację... to jest koan... wczorajsza /być może trafna/ odpowiedź dziś nie musi być już aktualna...

      Usuń
    3. Dlatego od czasu do czasu pytanie powraca :)

      Usuń
  14. Kiedyś dla pieniędzy chciałam popisać trochę dla jednego z brukowców. Nie dałam rady zejść do tego poziomu, zrobić tytuł sensacyjny z tego, że ktoś ma nieświeżo pod pachą, a ktoś inny właśnie płacze nad trumną syna.
    Nie dziwię się Twojemu wyborowi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brukowce, tabloidy to całkowicie osobna kategoria. Ich styl i grupa docelowa są jasne. Po prostu nie trzeba ich kupować. Mnie najbardziej niepokoi, gdy do brukowego poziomu zniżają się gazety skądinąd uważane za poważne.

      Usuń
  15. Trochę późno zajrzałem, ale i tak dorzucę swoje 0,03 PLN. Za tę notkę kłaniam Ci się w pas i zamiatam czapką bruk. Pewnie niewiele to znaczy w ustach Anonimowego Internetowego Łosia, ale od dziś w moich oczach masz stałe +10 do szacunku ;-)
    I szkoda tylko, że oto powstał kolejny zawód gdzie obowiązuje selekcja negatywna, bo ci dojrzali, których stać na refleksję, odchodzą. Bo są zdolni do refleksji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że ci dojrzali nie zawsze odchodzą. Kilku jednak zostało. Może i można ich policzyć na placach jednej ręki drwala, ale jednak są. Ja byłam wtedy zbyt niedojrzała, aby nie odejść, jeśli chciałam ratować swoją wrażliwość.

      Usuń
  16. Elu - skoro "kompletna prywata", to i ja prywatą polecę. Dzięki za mocny głos w dyskusji - ważny moim zdaniem zwłaszcza dlatego, że nawet sama dyskusja została już sprawnie przycięta do prostych i wygodnych szufladek: "ta zła hiena [której imię legion]", "ten dobry dziennikarz [samotny, walczący, na wymarciu"]. Dlatego zwykle omijam podobne debaty szerokim łukiem.

    Większość dziennikarzy, których znam prywatnie (a znam ich naprawdę sporo, spokojnie można by chyba liczyć w dziesiątkach; niektórzy z nich są moimi przyjaciółmi) - więc zdecydowana większość to normalni ludzie. Wykształceni, zdolni do refleksji (autorefleksji również) i krytycznego myślenia, ba, zaryzykowałam bym nawet twierdzienie, że część z nich to ludzie mądrzy*.

    Owszem, bywają często sfrustrowani (to zatrważająco szybko wyłazi przy piwie). Bo niemal na co dzień mierzą się z dylematami, które opisałaś. Czasami stają na rzęsach, żeby móc sobie później spojrzeć w oczy w lustrze. Bywa, że przegrywają, a to kończy się różnie. Sporo ma za sobą epizody depresyjne.

    I tylko jednej rzeczy naprawdę nie rozumiem: mam wgląd w całkiem sporą i myślę, że dość reprezentatywną próbkę branży. I wychodzi mi, że się starają, na tym małym poletku przynajmniej. A potem otwieram jedną gazetę ogólnopolską, drugą, trzecią i ciągle mam z tyłu głowy, że oni też się starają (w końcu ci moi znajomi nie mogą być AŻ TAK inni od wszystkich, nie ma mowy).

    A chwilę potem ktoś zaczyna marudzić na pseudodziennikarzy - nie zadając sobie jednak trudu dodania "pseudo" i rozszerzając swoje marudzenie na cały dziennikarski światek. Padają argumenty, z którymi nie mogę się nie zgodzić - i muszę przyznać, że ci dziennikarze to jednak szuje są. (Ci inni dziennikarze, rzecz jasna, nie ci moi, bogowie brońcie).

    I tak średnio raz na tydzień. Droga redakcjo, czy grozi mi rozdwojenie jaźni? ;)

    *PS: Ci zwyczajnie głupi też istnieją w tej branży, rzecz jasna. Tylko staram się nie chodzić z nimi na piwo. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadne uogólnienie nie jest prawdziwe, to oczywiste. Pseudodziennikarze nie równa się dziennikarze, to też oczywiste. Tych pierwszych miałam na myśli.

      Usuń
  17. Zrobiło mi się strasznie smutno. Na pani bloga pani Elżbieto trafiłam zupełnie przypadkiem. Wszystko za sprawą poszukiwania informacji o transplantacjach serca. Jetem dziennikarką i w związku z przygotowywaniem materiału o oświadczeniach woli, postanowiłam sprawdzić, czy coś wiadomo o osobie, która przeszczep serca przeszła na początku lat 90., i której historia we mnie wzbudziła wielkie zainteresowanie tematem transplantacji. Miałam tu na myśli wspomnianego przez panią Tomka Gruszczyńskiego. Pamiętam to było w 1991 roku i wówczas ja, zaledwie 13-latka, z ogromnym zdziwieniem oglądałam materiał Teleexpressu o tym, że 17-latka dokonano przeszczepu serca. Dla mnie wtedy to był szok, że jak to, tak młodo można chorować na serce. I tak, jak już wspomniałam, postać Tomka sprawiła, że jeszcze jako nastolatka wyraziłam wolę oddania swych narządów do transplantacji, gdyby z różnych przyczyn dotknęła mnie śmierć mózgu. Przyznaję szczerze, że nie dotarła do mnie informacja o śmierci Tomka. Przez te wszystkie lata byłam przekonana, że ten chłopak, później mężczyzna, wyzdrowiał i wiedzie gdzieś spokojne życie. Dlatego tym bardziej mi smutno... wbrew obiegowej opinii nie wszyscy dziennikarze to tabloidowi wyrobnicy i są wśród nas jeszcze tacy, którzy czują i odczuwają empatię.
    Pozdrawiam
    Agawa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomyślałam, że to niezwykłe, że ten 19 latek sprzed lat stał się tak ważny i dla mnie i dla pani. Obie podjęłyśmy ważne życiowe decyzje w związku z tym, że o nim słyszałyśmy, wiedziałyśmy. Dziękuję za ten wpis.
      ps. Wiem, że nie wszyscy to hieny. Znam i takich i takich...

      Usuń

data:blogCommentMessage