Są ludzie i parapety



Przygoda remontowa nr 8

Ta firma była podejrzana od samego początku. Gdybym o remontach wiedziała wtedy tyle, co dziś, nigdy nie skorzystałabym z jej usług. Jednak przed remontem wiedziałam o tzw. „fachowcach” znacznie mniej niż teraz, a umawiając się na termin wyceny kosztów zamontowania parapetu w kuchni i progu w drzwiach wejściowych byłam jeszcze przed jakimikolwiek traumami remontowymi. Nawet przed przygodą remontową nr 1. Zajrzałam więc i umówiłam się na wizytę panów od wyceniania. Na piątek 7 września. Miła obsługa, znana firma rodzinna: ojciec plus dwóch synów.

Mamy zatem piątek, 7 września. Pędzę z dyżuru, żeby zdążyć na umówioną 11.00. Panów o 11.00 nie ma. Nic to, mówili, że jeśli się nie wyrobią, dadzą znać i przyjdą po godzinie 15. Załatwiam zatem na mieście różne sprawy okołoremontowe i wracam do domu na 15.00. Panów nie ma. Dzwonię do firmy. Na stacjonarnym włącza się automatyczna sekretarka. Pod dwoma numerami komórkowymi nikt nie odbiera. Nie zrażam się jednak i dzwonię również w sobotę. Nikt nie odbiera. Nagrywam się na sekretarkę. Po południu odbiera jeden z panów. Opowiadam, że byłam umówiona z nimi na wczoraj, nikt nie przyszedł, więc dzwonię. A, tak, tak, brat wspominał, jednak ojciec się nie wyrobił w piątek, dziś też już nie da rady, bo sobota i czy mogliby w poniedziałek przyjść. Umawiamy się na godzinę 8.00. W poniedziałek o 8.30 dzwonię do firmy, bo panów nie ma. A, tak, tak, już wychodzimy, jest małe zamieszanie, do godziny będziemy. Są o 9.30. Ojciec wycenia parapet, wycenia próg, cena może być, pozostaje kwestia terminów.

Ponieważ parapet musi dojechać z fabryki, trzeba czekać do 21 września. Nie ma sprawy i tak najpierw trzeba przeprowadzić etap pierwszy remontu (malowanie wszystkiego poza kuchnią i salonem), w trakcie zdążę z etapem drugim (przesunięcie zlewozmywaka), wtedy akurat dojedzie parapet, a potem będzie można pomalować i wykafelkować kuchnię. Umawiamy się zatem na piątek 21 września na godzinę 11.00. Wpłacam zaliczkę i czekam. Super. Piszę „super”, ponieważ nie miałam wtedy jeszcze wystarczająco wielu traum okołoremontowych za sobą, aby mnie tknęło.

Jednak w okolicach 19 września mam ich już wystarczająco wiele, aby na wszelki wypadek zadzwonić do firmy i potwierdzić termin. Okazuje się że: pan odbierający telefon nic nie wie o parapecie na piątek, karteczka gdzieś gdzieś chyba zginęła, bardzo przepraszają, czy mogą oddzwonić jutro. Oddzwaniają. Ale nie da rady na 9.00, czy mogą być na 11.00. Mogą, chociaż przypominam, że umawialiśmy się na taką godzinę, żeby wyrobić się w ciągu jednego dnia, co ma znaczenie tym większe, że remont złapał ponadtygodniowy poślizg, więc terminy się robią napięte. A zamontowany parapet musi się osadzić przez kilka godzin, co trzeba po tych kilku godzinach sprawdzić. Pan odpowiada, że nie powinno być problemu, od 11 też się wyrobią.

Mamy zatem piątek 21 września. Pędzę z dyżuru, żeby zdążyć na umówioną 11.00. Panów o 11.00 nie ma. Dzwonię. Bardzo przepraszają, ale czy mogą być na 13.00? Jeśli się wyrobią do wieczora, to mogą. Obiecują, że się wyrobią. 0 13.30 pan dzwoni z zapytaniem, czy mogą być do 40 minut. Jeśli się panowie wyrobią, to proszę bardzo. Przyjeżdżają o 15.00. Ojciec i jeden z synów.

ja (nie mogąc sobie darować): Widzę, że punktualność nie jest najmocniejszą stroną państwa firmy.
ojciec: Oj, to dzisiaj takie małe zamieszanie tylko było. Co panią te parę godzin zbawi?
ja (zaczynam mówić cicho, a wiadomo, co to oznacza): Wie pan, umawialiśmy się na rano, żeby panowie zdążyli wyrobić się w ciągu jednego dnia. Mamy godzinę 15.00. Wyrobicie się?
ojciec: Jak się nie wyrobimy, to przyjdziemy jutro dokończyć.
ja: Nie. Jutro nie przyjdziecie. Ja mam jutro dyżur. Chyba, że przyjdziecie o 7 i skończycie do 9. Potem idę do pracy. I wracam w niedzielę.
ojciec: W niedzielę nie pracujemy.
ja: Więc?
ojciec: No to najwyżej skończymy w poniedziałek.
ja: Nie. W poniedziałek też mam dyżur. Poza tym w poniedziałek przychodzi już pan od płytek, żeby kafelkować. A nie zacznie, jeśli parapet nie będzie skończony. Dlatego ten piątek był taki ważny. Więc?
ojciec: No, ja nie wiem, czy to się da dzisiaj.

Do rozmowy wtrąca się syn:
syn: Proszę pani, my wiemy, że remont to poważna sprawa, no ale akurat dzisiaj taki dzień był. A poza tym obiad by się też w przerwie chciało zjeść.
ja (mówię już bardzo cicho): Jak panowie przyszli dwa tygodnie temu wyceniać, to też było małe zamieszanie i akurat taki dzień. Od trzech tygodni mam remont. I również bardzo chętnie zjadłabym w końcu obiad we własnej kuchni. Więc powiem tak. Jeśli nie zrobicie tego dziś, to ja po prostu zrezygnuję z waszych usług i poproszę o zwrot zaliczki i możecie sobie zabrać ten parapet z powrotem i naprawdę mnie nie interesuje, co z nim zrobicie.

Ojciec interweniuje:
ojciec: A wieczorem jest pani w domu?
ja: Jestem. Doglądam remontu, wie pan? Po 18.00 mają mi jeszcze przywieźć AGD do kuchni.
ojciec: To jak my się to z nimi zmieścimy z robotą?
ja: Nie wiem. Jakby pan był punktualnie, to by się pan nie musiał nad tym zastanawiać, bo już by było skończone.

Piątek, 21 września, godzina 20.30.
ojciec: No, widzę, że pani jest zadowolona.
ja: Jestem. Bo parapet piękny.
ojciec: I trzeba było tak krzyczeć?
ja: Krzyczeć? Pan słyszał, żebym krzyczała?
ojciec: No, ale pretensje pani miała.
ja: Miałam. Jakbym nie miała do takich niepunktualnych fachowców, to by ten remont w ogóle jeszcze nie ruszył.


ps 1. Resztę kwoty zapłaciłam z celowym dwudniowym opóźnieniem.
ps 2. Zainteresowanym (zwłaszcza z Bielska-Białej) udostępniam nazwę firmy.
ps 3. Słyszałam jeszcze wersję: są ludzie i taborety.

31 komentarzy:

  1. Byłaś bardzo łaskawa wpłacając im resztę kwoty z tylko 2-dniowym opóźnieniem. Nie wiem, czy umiałabym być tak wspaniałomyślna na twoim miejscu, bo wiem, jak przeżywałam mój ostatni remont.
    Darłam się na moich fachowców jak opętana, a oni nic, tylko przerwy na herbatki sobie robili. Wyjątkowo odporni na perswazje. Za karę potrąciłam im trochę z umówionej kwoty, bo opóźnili remont o 2 tygodnie. Nigdy więcej remontów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja czasem myślę, że gdybym przed remontem miała świadomość, jak remont wygląda i na co trzeba się narażać, to bym go prawdopodobnie nie zaczynała ;)

      Usuń
  2. ...są ludzie i ludziska, sufity i parapety... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Straszne!
    Też mam ten syndrom coraz cichszego mówienia im większy wnerw.
    Luźni panowie w tej firmie. Widać mają dużo zamówień skoro tak sobie zlewają klientów :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moi lokalni znajomi już wiedzą, żeby z usług tej firmy nie korzystać. Fama poszła.

      Usuń
  4. Moje serdeczne współczucia :( Jakoś dwa dosyć duże remonty w październiku przeszliśmy bezboleśnie.
    Tak, ja też im bardziej jestem wkurzona, tym ciszej i wolniej mówię. W furii prawie syczę :(
    Kiedy mam do czynienia z nierzetelnymi ludźmi, mówię: "To ja teraz pięknie wszystkim będę opowiadać, jaka to wasza firma jest nierzetelna".
    A w sklepie primadonnie za ladą, kiedy strzela focha, bo coś chcę od niej, "każę" sobie wykładać coraz to inny towar na ladę.I możliwie z najwyższych półek. Jak już się solidnie lada zapełni, grzecznie dziękuję i wychodzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, metod na "fachowców" z branż najrozmaitszych jest wiele :) Chętnie wymienię się doświadczeniami :)

      Usuń
  5. "zaczynam mowic cicho, a wiadomo, co to oznacza" i "mowie juz bardzo cicho"
    Te dwa cytaty rozjarzyly mi gebe jak neon:))) Mamy te same metody;) Ja tez nigdy nie krzycze, ale mowie co raz ciszej;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzadko krzyczę. A kiedy jestem wściekła to właściwie nigdy. Po prostu mówię bardzo cicho, bardzo spokojnie i bardzo stanowczo. Robi o wiele większe wrażenie niż nerwowe okrzyki.

      Usuń
    2. Ja nawet sprawdzilam, ze jak druga osoba krzyczy, lub tylko podnosi glos, to w momencie kiedy ja zaczynam co raz ciszej i ciszej to ta osoba tez zaczyna mowic ciszej;)
      Tez rzadko krzycze, a juz na pewno nie kiedy jestem wsciekla. Jak ktos inny krzyczy to wychodze, bo nie potrafie rozmawiac z kims, kto mysli, ze decybele dodaja sily i racji jego argumentom.

      Usuń
    3. Stardust, mam bardzo podobnie. Zresztą rozmowy z krzykami nie da się nazwać rozmową.

      Usuń
  6. Jak mi się ktoś spóźnia, to już nie mamy o czym rozmawiać - widać, że to był u Ciebie jeszcze początek. Dobrze, że jednak założyli - ale tylko dlatego, że okazałaś się asertywna :)
    Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Byłam wtedy jeszcze remontowo niedoświadczona.

      Usuń
    2. Tych doświadczeń nabywa się z wiekiem i postępem robót, dobrze że nareszcie trafiłaś na tego pana, który tak dobrze maluje, mimo że nie jest rozmowny :) Marcin?
      Czy mogłabyś rozwinąć (najlepiej u mnie) temat bukietu, bo ja mowy kwiatów czytać nie umiem, a widzę, że i w innych kwestiach mam sporo zaległości :) Byłabym Ci bardzo wdzięczna, bo temat nie wiedzieć czemu mnie męczy. :)
      pozdrowienia!

      Usuń
    3. Tak, ten fachowiec potrafiący wszystko to pan Marcin. Mistrz lapidarności i rzetelności.

      A temat bukietów itp. chętnie rozwinę, ale tam, gdzie jego miejsce, czyli u Ciebie ;)

      Usuń
  7. No i wychowana właśnie na takich fachowcach przeżyłam totalny szok kulturowy przy drobnych poprawkach w mojej łazience na wygnaniu w Niemczech. Właściciel obiecał naprawić ścianę - było tu lekkie trzęsienie ziemi no i jest rysa;). Panowie mieli być o 8. Wzięłam urlop;)i nie licząc na nikogo do południa zaczęłam się snuć z kawą. 7:59 domofon - szok nr 1... Kompletny. 8:00 panowie w drzwiach. Pytam czy kawy - oni chętnie. No więc się rzuciłam bo myślę zaraz wpadną na pogadankę o dzieciach, polityce, jak jest straszny świat i gdzie można zapalić papieroska. Po chwili przygotowań idę po.. uwaga - zafoliowanym przedpokoju do łazienki i mówię, że jest kawa. Panowie byli tak zaabsorbowani robotą, że tylko mrukneli coś w stylu "momencik". Około 8:50 czyścili łazienkę i przedpokój bo już zamontowali i zagruntowali płytę równającą i koniec. Wychodząc przeprosili, że zapomnieli o kawie, a ja wróciłam osłupiała do pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wygnanie ma swoje zalety, jak widać. Z przyjemnością przeżyłabym taki szok kulturowy u nas.

      Usuń
  8. Jest wielka naiwnością liczyć, że skomplikowane przedsięwzięcie pt. remont przebiegnie zgodnie z planem. Wszyscy musieliby się starać i traktować poważnie słowa innych ludzi. Życie uczy, że wielu z nas olewa terminy i uzgodnienia, zatem inni się psują, bo po co się starać, jak inni się nie starają? I tak gangrena się rozszerza.
    Za to mamy wesoło w blogosferze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naiwność wynika z braku doświadczenia. Przez ten czas zdążyłam poznać krążące wśród osób znajdujących się w remoncie stwierdzenie, że do zakładanego czasu trwania remontu oraz zakładanych kosztów należy dodać około 1/3. Bardzo rzetelne oszacowanie.

      Zapewniam cię, że poza wesołością ma się tez nerwy w strzępach. Zwłaszcza pod koniec. I nadwrażliwość na takie teksty, jak syna o obiedzie.

      Usuń
  9. Są parapety i terminy! - Zakrzyknął generał.
    Ku chwale Ojczyzny, panie marszału! - Odkrzyknęli wojownicy.

    Jeszcze bardziej bez sensu, ze skojarzyła mi sie parapetówa sprzed lat. No to na zdrówko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Parapetówka też będzie :)

      Usuń
    2. Jesteś jakaś złośnica. Tak sciszasz ten głos i sciszasz, a ciagle Cię słychać. Kto Ci w ogóle obiecał, że remont ma być jak sen o wygranej w lotto? kumukacji?
      Remont tak jak wszystko w naszym zyciu, poza śmiercią, tworzy problemy. Olać to (przepraszam) póki sobie radzimy. Wiesz co a' propos jest wazne? Że parapet jest piękny :)

      Usuń
    3. Błogosławiony trud,
      Z którego twórczej mocy
      Powstaje taki but
      Wśród takiej srebrnej nocy!

      ... że pozwole sobie posłużyć sie słowami Lesmiana.

      Usuń
    4. Nikt mi nie obiecywał, że remont ma być jak sen o wygranej w lotto. To nie kwestia obiecywania. To jest natomiast kwestia moich wymagań dotyczących rzetelności, której punktualność jest istotnym składnikiem. I nierzetelności olewać nie zamierzam, bo podobnie jak z nieuczciwością przyzwolenie (a tym jest olanie) to zgoda na rozprzestrzenianie się tej zarazy.

      Usuń
    5. To bardzo szlachetny zamysł obcowania z rzeczywistością. Troszke tylko szkoda, ze innej nie ma.

      Usuń
    6. Bardzo niebezpieczne pragnienie.

      Usuń
  10. Chyba się cieszę, że nie muszę chwilowo żadnych remontów robić... ;). Dzielna jesteś!

    OdpowiedzUsuń
  11. Niezłe, niezłe. Sam miałem z tym kiedyś do czynienia. Scenka... gołe mieszkanie po odbiorze. Chcieliśmy położyć kafelki w łazience i kuchni. Umówiony Pan wchodzi (szef firmy?), ogląda mieszkanie, sam se wychodzi na balkon. Zapala papierosa, paląc - podaje cenę z kosmosu i "mamy się już decydować albo on wychodzi" (jesteśmy na balkonie). Na to 'moja druga połówka' spokojnie do niego... "Tylko niech Pan nie skacze przez balkon". Gościa zamurowało i zszedł z tonu. Umówiliśmy się na jakiś termin. Nie przyszedł. Na szczęście. A część rzeczy zrobiłem sam i na tyle dobrze, że naprawdę jestem z tego dumny i wiem, że by nikt tego lepiej nie zrobił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście nie przyszedł. W przypadku niektórych "fachowców" to ich najlepsza robota - nie przyjść. Jest szansa na to, że klient będzie zadowolony, bo gdyby przyszli...

      Usuń

data:blogCommentMessage