Klątwa



Przeprowadziliśmy się. Kartony rozpakowane (te widoczne na zdjęciu również), meble skręcone, pierwsza kolacja na nowym zjedzona, ozdobne figurki porozstawiane w odpowiednich miejscach - nic tylko mieszkać. Ba, udało się nawet zainstalować internet, co wcale nie było takie oczywiste, a co jest tematem na osobną scenkę, a nawet na kilka scenek, a o czym napiszę niebawem, jak się już otrząsnę.

Przeprowadziliśmy się, żeby było lepiej. Tamto mieszkanie zaczęło już być dla nas nieco za ciasne, a poza tym od pewnego czasu mieszkało się tam trudno z powodów od nas niezależnych. Na klatce schodowej, tuż przy windzie co i rusz pojawiały się karteczki od sąsiadów ostrzegających, że właśnie przeprowadzają remont i z góry przepraszają. Taka specyfika budynku, wciąż ktoś się wprowadza, ktoś wyprowadza, a ludzie chcą wszak mieszkania urządzać po swojemu. Z dołu, z góry i z boku dobiegały odgłosy kucia, wiercenia i stukania młotkami. Młotkami właśnie, a nie młotkiem, bo bywało, że i dwa remonty działy się naraz.

Cóż z tego, że roboty odbywały się w godzinach nieobjętych ciszą nocną. Tym gorzej, rzekłabym, bo przyczepić się nie można, a o spokoju przy pracy (a ja sporo pracuję w domu), nie wspominając o popołudniowej drzemce (a ja lubię ten sposób regeneracji), można jedynie pomarzyć pomiędzy coraz bardziej obelżywymi przekleństwami miotanymi na robotników i właścicieli pod nosem i również na głos, niemal warcząc. Życzyłam im rzeczy najgorszych, czyli żeby im też tak ktoś zrobił: żeby jak będą mieli małe dziecko albo jak będą bardzo zmęczeni po pracy też im ktoś zaczął kuć. Żeby ich spotkało to samo, co mnie spotyka. Nie mniej i nie więcej. Wystarczyłoby.

Najdłuższy remont trwał od listopada do 1 lutego (tak! tak precyzyjnie określono datę zakończenia robót!). Kuli i wiercili piątek, świątek czy niedziela. Szczyt mojej rozpaczy nastał w którąś sobotę, po jakimś wyjątkowo ciężkim tygodniu, po którym byłam bardzo niewyspana i bardzo wymęczona. Wymarzyłam sobie, że w sobotę w końcu się wyśpię, będę spać do oporu (czyli do samoistnego obudzenia się bez budzika), a potem będę drzemać, leżeć i nic nie robić. Tak sobie wymarzyłam.

Kiedy w sobotę o 9.00 usłyszałam odgłosy wiercenia, zwyczajnie się popłakałam. Z bezradności. I z tego zmęczenia, które - jak zrozumiałam - nie doczeka się odpoczynku. Wzięłam kocyk i kapcie i pojechałam do gabinetu, czyli miejsca, gdzie pracuję. Z nadzieją, że tam remontu akurat nie będzie, co wcale nie było takie oczywiste (bo różne prace remontowe i tam się odbywają, bo najemcy wszak chcą mieć lokale urządzone po swojemu). Mam tam dwa fotele, można się zdrzemnąć. A gdyby się jakieś remonty odbywały akurat tego dnia, byłam zdecydowana wynająć do wieczora pokój w jakimś hostelu, żeby się w końcu wyspać. Ale na szczęście się nie odbywały. Złapałam 5 godzin snu.

O godzinie 18 przyjechał po mnie Rafał z informacją, że kucie się skończyło i mogę wracać do domu. Wróciłam, ale coraz bardziej oczywiste stawało się, że musimy poszukać nowego mieszkania.

Znaleźliśmy. W nieco gorszej lokalizacji, ale większe i na dodatek w kamienicy, co uwielbiam. Dodatkowy atut to to, że kamienica zabytkowa, lokatorzy zasiedzeni, więc raczej masywnych remontów nie będą urządzać.

Nasze koty wśród przeprowadzkowych kartonów.
Na pierwszym planie New, na drugim Leeloo, Mechatek śpi
poza kadrem.

Przeprowadzanie się, jak wiadomo, to trudny czas. Cztery dni temu uznaliśmy, że przeprowadzka zakończona. Już. Już po wszystkim. Uff. Przeżyliśmy. Teraz będzie tylko lepiej, wszak po to się przeprowadziliśmy.

Siedzę sobie zatem w poniedziałek rano w moim pokoju, sącząc kawę i zerkając za okno, odpalam komputer gotowa do pracy, acz wyluzowana, za mną stoi podarowana przez A. palma, gdy wtem, naraz z mieszkania sąsiadów słyszę... Zgadnijcie.
Kucie ścian i wiercenie. Tak, proszę państwa. Kucie i wiercenie...

Dziś jest środa. Kucie i wiercenie trwa. Rozpoczyna się codziennie od 8.00 i trwa do popołudnia z małymi przerwami na wynoszenie gruzu.

Ani chybi, przemieszcza się za mną jakaś klątwa remontowa. Są na to jakieś egzorcyzmy?

6 komentarzy:

  1. Ach, przeprowadzki! Nasze ulubione hobby przez ostatnich ...naście lat. Mieszkaliśmy już chyba w piętnastu różnych miejscach. Jak się już w końcu zakotwiczyliśmy na (mam nadzieję) stałe, to i tak mamy co pół roku odruch bezwarunkowy, zerkamy ze zdziwieniem w stronę walizek, że jednak tym razem już nie ;)

    Nasz ostatnia przeprowadzka była dla mnie okazją do popełnienia jednego z najdłuższych wpisów na blogu (tu: !klik! ) - jeżeli miewasz kłopoty z zaśnięciem, zamiast galopować do gabinetu po prostu spróbuj tego tasiemca przeczytać. Gwarantuję sesję w morfeuszowych objęciach po maksymalnie trzech minutach lektury ;)

    Aha, a z kompletnie innej beczki, "Scenki" były jedną z moich trzech nominacji w tegorocznym Share Week (więcej szczegółów tutaj: !klik!)

    P.S. Jeśli chodzi o kartony, to przy ostatniej przeprowadzce próbowaliśmy je ponumerować. Pogubiliśmy się w okolicach numeru bodajże 63 (a może to było 67?). Razem było ponad 120 kartonów. Do dziś kilka stoi nierozpakowanych... Kot je oczywiście uwielbia.

    Pozdrawiam zza blogowej miedzy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przeprowadzkach również mam wprawę. Z dokładnych rachunków, przeprowadzonych przez momentem wychodzi mi, że w swoim życiu przeprowadzałam się 15 razy... Mam wprawę. Kartonów co prawda nie numerowaliśmy, ale podpisaliśmy, na przykład: książki SF, psychologiczne, prywata, biurowe i inne ;)

      Pozdrawiam.

      ps. 1. Anatomia przeprowadzki z twojego bloga mocno zajmująca, temat mi bliski.
      ps. 2. Dziękuję za wzmiankę - to dla mnie ogromne wyróżnienie i ciepło mi na serduchu. Dziękuję!

      Usuń
  2. To nie była dobra zmiana ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym kontekście zdecydowanie nie. Było ta taka sama dobra zmiana, jak dziejąca się w kraju "dobra" zmiana.

      Usuń
  3. Trzeba uderzać w domek. Blokowiska są dla miłośników znoszenia sąsiadów. Egzorcyzm sprawdzony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślisz, że da się wynająć domek w centrum Warszawy? ;)

      Usuń

data:blogCommentMessage