Piękne letnie popołudnie. Dea umawia się z koleżankami na pogaduchy*. Spotykają się pod kinem na Chmielnej i brną w górę ulicy w poszukiwaniu wolnego stolika i wysublimowanego menu**. Znajdują knajpę z wolnymi stolikami. Przed knajpą rozłożyste menu, w menu same makarony. Czytają palcami, ślina cieknie, przekrzykują się, kto co wybierze i kto komu będzie grzebał w talerzu. Wchodzą do środka, rozsiadają się przy stoliku i niecierpliwie bębnią palcami w oczekiwaniu na kelnerkę z kartą. W końcu jest. Otwierają kartę, w karcie przy każdej pozycji podana ilość kalorii.
Dea z koleżankami zamawiają sałatki.
(Warszawa, opowiedziała dea)
* „Kobieta jak się raz na jakiś czas nie wygada, tylko dusi w sobie słowa, to potem wybucha. My o tym wiemy, więc się umawiamy” - autor: dea
** „Tak wiem, ten mariaż na najdroższej i najbardziej komercyjnej ulicy może doprowadzić do zakrztuszenia. Ale co tam, piękno popołudnia wynagrodzi nam za wysoki rachunek i zbyt niedobre jedzenie” - autor: dea
To jakaś nowa moda na kalorie w karcie... bleeee
OdpowiedzUsuńA niektórzy (niektóre) dają się tej modzie sterroryzować.
OdpowiedzUsuńTak,to prawda,niektóre się dają.Kiedyś w telewizji słyszałam rozmowę na ten temat,że trzeba uważać,bo w sumie tu chodzi o życie ale trzeba robić to z głową,bo niektórzy przeginają i że może to grozić wszelakimi konsekwencjami np anoreksją,a zaraz po programie pierwszą reklamą jaka leciała było co? Goodbye appetite! Kompletna schiza.
OdpowiedzUsuńFuj, co za knajpka! Podrzynać gałąź na której się siedzi? Ależ to nierozsądne i niezdrowe.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony, nie zawsze knajpka winna- idąc z moimi koleżankami na pogaduchy coraz częściej mam wrażenie, że jem w stołówce szpitalnej. Ta nie je nic, ta dwa liście sałaty, a trzecia tylko pół pomidora i dwa litry wody. Gdybym przy nich zamówiła kurczaka i frytki to pewnie by zemdlały. Ech, czasy! Ech, obyczaje!
Ja też nie rozumiem strategii tej knajpki. No bo jak tak można??? teraz jadam makarony bez kalorii:-) znaczy nieświadoma:-)
OdpowiedzUsuńInna sprawa jest tak, ze faktycznie jest pęd ku chudości. Osoby szczupłe nie mają o tym pojęcia, ale jako że ważyłam kiedyś przy wzroście 164 koło 80 kg, wiem, co to znaczy (nie obżerałam się, jadałam jedynie regularnie pełne posiłki). W sklepie rozmiar 44 wygląda jak namiot, często kiecka w rozmiarze 36 jest piękna poszerzona do 42-44 jest już nie do przyjęcia bo niestety osobom puszystym odpowiada zazwyczaj inny fason. Pomijam komentarze na ulicy i okrucieństwo ludzi, szczególnie gdy jest się młodym i się dojrzewa. Dziś wyglądam ok ale niestety o linię muszę dbać
OdpowiedzUsuńad Czarny(w)Pieprz) Właśnie to zjawisko miałam na myśli: z jednej strony na ulicach widać coraz więcej osób z fałdami tłuszczu (zwłaszcza dziewczyn, którym się to wylewa z opiętych spodni), z drugiej to nerwowe skupienie na kaloriach, które odbiera przyjemność płynącą z jedzenia. Gdzieś zgubił się taki zdrowy środek. Kwestia fast foodów? Możliwe, dzieciaki i dorośli zapychają się hamburgerami, a potem się dziwią i zaczynają liczyć kalorie.
OdpowiedzUsuńad dea) Strategia lokalu rzeczywiście paradoksalna, ale żeby działała to musi trafić na podatny grunt, czyli osoby, które pozwalają się sterroryzować kaloriami. Najdziwniejszym zjawiskiem są dla mnie osoby, które powtarzają, że nic nie jedzą, a wyglądają jak szafy. Żeby tak wyglądać, to trzeba to w siebie wrzucić: w postaci jedzenia właśnie. Może zamiast liczenia kalorii zacząć normalnie jeść? I ruszać się?
OdpowiedzUsuńps. Zjedzenie normalnego obiadu nikogo jeszcze nie uczyniło grubym...
poszli won kalorie! ;-))
OdpowiedzUsuńElu, jednego nie ale regularnie tak, wierz mi, nawet przy systematycznym pływaniu. Musiałabym Ćwiczyć codziennie 60-90 min. nie mam na to czasu, ograniczam się do 2-3 razy w tyg.
OdpowiedzUsuńno tak już mam
ad dea) No i to zawsze było dla mnie niezrozumiałe: regularne jedzenie przyczyną otyłości? Regularne przejadanie się, owszem, ale normalne jedzenie?
OdpowiedzUsuńCo to te "kalorie"?
OdpowiedzUsuńJednak kalkulacja :)
hehehe - miałem kiedyś klientki, które zamawiając pytały mnie - kelnera co polecam, ale takiego dietetycznego - bo się odchudzają. No to ja, że u nas wszystko dietetyczne i nietuczące (oczywiste kłamstwo spowodowane kiepskimi utargami w tamtym czasie), że polecam to tamto siamto owamto rybkę na parze może, sałatkę, chudziutkiego steka z polędwicy wołowej z warzywami gotowanymi :) itd. Panie wybrały po pół porcji sałatki. Zjadły błyskawicznie i narzekały, że są ciągle głodne... Moim skromnym zdaniem jeśli ktoś się odchudza to nie powinien chodzić do restauracji. Nie wyobrażam sobie płacić w restauracji za posiłek, po którym jestem nadal głodny
OdpowiedzUsuń...albo za posiłek, którym co prawda się najadłem, ale mam wyrzuty sumienia...
OdpowiedzUsuńBo jedzenie ma być przyjemnością, a nie kalkulacją :)
OdpowiedzUsuńDały się zwariować...:(
OdpowiedzUsuńheh, no to reklamowe stwierdzenie: "zamień kluseczki na figurę laseczki" jako komentarz do scenki jest jak znalazł.
OdpowiedzUsuńco do otyłości... faktycznie otyłość najczęściej pokrywa się ze spożywaniem nadmiernej ilości pokarmów, jednak są przypadki otyłości przy jednoczesnym mało jedzeniu. wynikać mogą z różnych stanów chorobowych - choćby niedoczynność tarczycy - przyjmowania leków, zaburzonej gospodarki hormonalnej itp.
ad Ania) Tylko, że kwestie związane z metabolizmem czy hormonami to kilka procent przypadków otyłości. Grubo licząc ;)
OdpowiedzUsuńA hasło urocze.
Powinni dla ustalenia ostatecznej prawdy podac ile kalorii tracimy krecac makaron na widelec, ile tracimy podnoszac widelec do ust, ze nie wspomne o majtaniu nogami pod stolem. Ostatecznie wyszloby na zero, jestem przeswiadczona.
OdpowiedzUsuńO, ciekawe ujęcie tematu! A jeszcze doliczyć dojście do restauracji, poruszanie ustami (jedzenie plus rozmawianie) i stres związany z płaceniem... Minus. Wyjdzie na minus ;)
OdpowiedzUsuńCóż, ja pewnie też bym wzięła sałatkę :)
OdpowiedzUsuńMakaronów już się w tym życiu chyba najadłam, każda kolejna nitka zdaje się ważyć z kilogram :)))
Ale nie narzekam, wolę to, niż kilogramy noszone zawsze przy sobie!
Pozdrówka!
Ech, a ja bym wzięła to, na co miałabym ochotę. Może to, że nie tyję ilekolwiek czegokolwiek bym zjadła, wynika z tego, że się w ogóle tym nie przejmuję? ;)
OdpowiedzUsuńMam tak samo jak ty,Elu :) nie przejmuję się kaloriami,bo i niby po co? Jeść lubię więc korzystam,a stresu związanego z jedzeniem przeżywać nie mam zamiaru i modzie nie ulegnę.Jem,żeby się najeść.Byłabym ostatnia do wszelakich protestów głodowych ;)
OdpowiedzUsuńad Iwona) I dlatego mój i Twój protest miałby ogromną siłę rażenia! Wiadomo by było, że naprawdę o coś ważnego nam chodzi ;)
OdpowiedzUsuńJa uważam, że jak ktoś na widok informacji o kaloriach nie jest w stanie zjeść tego, na co miał ochotę, to ten ktoś sam siebie terroryzuje. Cały problem jest w jego głowie, a ze strony właścicieli knajpy to bardzo miłe, że podają takie informacje (o ile liczby są prawdziwe, bo ja bym miał wątpliwości). Cfaniactwo ("źle sobie robią podając te liczby bo zniechęcają klientów do jedzenia") wbrew pozorom nie zawsze przynosi zyski. Czasem firmy zyskują na dobrym traktowaniu klientów, naprawdę.
OdpowiedzUsuńA to, że Autorka bloga nie tyje po nieskrępowanym jedzeniu, raczej nie jest jej zasługą, więc radzę trzymać na wodzy swoje poczucie wyższości.
ad Arek) Dokładnie tak: to nie knajpka terroryzuje, to osoby tak reagujące noszą ten terroryzm w głowie, terroryzując się same. Mnie nie dziwi obecność informacji o ilości kalorii podana w menu. Mnie dziwi reakcja polegająca na rezygnacji z tego, na co się miało ochotę.
OdpowiedzUsuńps. To nie poczucie wyższości, raczej ulgi :)
Dla mnie super - zamówiłabym z błogością najbardziej kaloryczne danie. No chyba żeby to okazała się golonka ;)))
OdpowiedzUsuńZamiast informacji o kaloriach wolałabym więcej szczegółów o składnikach lub ogólną informację: smaczne - niesmaczne ;)
OdpowiedzUsuń"więcej szczegółów o składnikach"
OdpowiedzUsuńo to, to, byłoby naprawdę użyteczne
Ale z drugiej strony... W Salad Story podają dokładny skład wszystkich sałatek (i dość dokładny sosów), czego skutkiem jest silna pokusa zrobienia sobie takiej samej sałatki w domu i zaoszczędzenia, przynajmniej u mnie (a sałatki, przsynajmniej te bezmięsno-bezjajeczne, są naprawdę dobre). Jak na razie tej pokusie nie uległem, bo wydaje mi się to nieuczciwe.
I prawdopodobnie, gdyby nawet dokładnie powtórzyć skład, to sałatka wyjdzie najwyżej podobna, bo każdy kucharz ma jakąś swoją tajemnicę: a to przyprawa, a to kolejność dodania składnika, a w kuchni takie, wydawałoby się, drobiazgi, mają ogromne znaczenie dla ostatecznego efektu.
OdpowiedzUsuńMnie osobiście informacja o kaloriach umieszczona obok potrawy w restauracji też specjalnie nie dziwi. Kojarzy mi się z liczbą procentów alc na etykiecie butelki wina. Jako kelner pracujący w restauracjach, gdzie w menu nie były obok dań zawarte informacje o liczbie kalorii czasami słyszałem od gości pytanie ile coś ma kalorii. Najczęściej odpowiadałem że najwyżej 5, no może 6, bo pytania były sugestywne; zadawały je najczęściej panie w trosce o swoją linię.
OdpowiedzUsuńW kartę powinni raczej wpisać 'slow food', a na ścianach powiesić wyszczuplające lustra...
OdpowiedzUsuńEch, nie myślą biznesowo, czy co?
ad piotr lalik) I one wierzyły? ;)
OdpowiedzUsuńad Bobe Majse) Takie lustra są świetnym pomysłem biznesowym. I jakże chętnie się potem wraca do miejsca, w którym się tak wspaniale wyglądało!
Czasem zdarza mi się otrzymywać e-maile reklamujące specyfiki na odchudzanie.
OdpowiedzUsuń"Po tym specyfiku schudłam 11 kilo". Pokusiłam się o odpisanie: "Ważę 40 kilo, moje BMI jest niższe od 18 i o niczym innym nie marzę jak o schudnięciu 11 kilo".
I do spamu ;)
Evik
Tak, Eviku, wszelkie zachęty żebyśmy Ty lub ja schudły jest nawoływaniem do szkodzenia sobie. Może nie do spamu a do sądu z tym? ;)
OdpowiedzUsuń