Sobotni poranek. Rafał wybiera się na Zegrze, ja jeszcze śpię, plan jest taki, że dojadę później. Słyszę, jak wychodzi z plecakiem i zamyka drzwi, ale ku memu zaskoczeniu zaraz wraca i zaczyna mnie budzić.
Podstawia mi pod nos coś, co trzyma w rękach:
- Zobacz, znalazłem pieska.
- Pieska?
Stawia na podłodze małą kuleczkę, która natychmiast zaczyna zwiedzanie mieszkania, biega, skacze, a nasze trzy koty patrzą na to ze zgrozą i syczą.
Piesek bezradnie stał na klatce schodowej koło windy i popiskiwał. W mieszkaniach tuż obok nikt nie otwierał, więc cóż było robić, Rafał wziął kuleczkę na ręce i przyniósł do mieszkania, bo nie miał sumienia jej tak zostawić na korytarzu. Odbywamy szybką dyskusję: piesek komuś wymknął się z mieszkania, a ten ktoś nie zauważył albo ktoś pieska na korytarz wyrzucił, chociaż trudno to sobie wyobrazić. Rafał na szybko pisze odręczne ogłoszenia i rozlepia je w bloku przy drzwiach wejściowych i w obu windach:
Znaleziono na klatce czarnego szczeniaka (jamniczka). Psa można odebrać w mieszkaniu (tu numer naszego mieszkania i piętro).
Liczymy na to, że właściciel pieska szybko się zorientuje, że maluch zwiał z mieszkania i się po pieska zgłosi, ale w związku z tym zmieniamy plany: Rafał jedzie na Zegrze, ja nie jadę, bo zostaję, żeby pieska przypilnować i poczekać na właściciela, który - jak sądzę - lada moment zapuka do drzwi. Przed wyjazdem Rafał puka jeszcze do mieszkań na wszystkich piętrach, żeby poinformować, że jakby co - piesek jest u nas, ale nikt się do pieska nie przyznaje.
Piesek okazuje się suczką, a chociaż jest kruszynką (takie zupełne jeszcze psie dziecko z zezowatymi lekko oczkami), mieszkanie staje się wyraźnie ciaśniejsze. Mała jest wszędzie, ale na szczęście psy nie poruszają się tak swobodnie w 3D jak koty, bo pewnie i na regał by wlazła. Na razie nie może wleźć nawet na wersalkę, bo jest za mała, co oznajmia głośnym piskiem i szczekaniem, więc trzeba ją podnieść, żeby posiedziała przy człowieku, a potem zestawić, kiedy już będzie chciała wrócić na podłogę. I tak w kółko. Psy nie są również - w przeciwieństwie do kotów - kuwetowe, więc mała leje, ile wlezie i gdzie popadnie, jednak po południu nabiera nieco ogłady i zaczyna sikać w okolicach kociej kuwety. Koty w szoku i przestrachu omijają małą, chociaż wszystkie są od niej tak ze trzy razy większe. Problem zaczyna się, kiedy mała dobiera się do miski z kocimi chrupkami, kocich zabawek i zaczyna je zaczepiać. Dostaje po mordce łapką od Niuty (maine coon) i odchodzi smutna na poduszkę. Pewnie by się ze sobą wszystkie cztery wkrótce dogadały, ale nie będą miały takiej szansy, bo na psa, a zwłaszcza ledwo co odstawionego od cycka szczeniaka, nie możemy sobie pozwolić. Oboje pracujemy, czasami nie ma nas w domu przez długie godziny, a pies wymaga wyprowadzania i - w przeciwieństwie do kotów - nie może zostawać sam. A już na pewno taki mały. Co innego, gdybyśmy mieli domek z ogrodem, ale nie mamy - mieszkamy w samym centrum miasta w bloku.
Poza tym liczymy na to, że wkrótce po zgubę zgłosi się właściciel. Godziny mijają, właściciel się nie zgłasza. Czy szczeniak nie mógł po prostu wymknąć się na klatkę schodową przez uchylone na moment drzwi, a właściciel tego nie zauważył i nie wie, że mu pies zginął? Mógł.
Nawet moim zupełnie niewychodzacym kotom zdarzyło się odnaleźć u sąsiadki z dołu. Jak to możliwe? Chwila nieuwagi, drzwi uchylone, żeby podlać kwiatki na półpiętrze, Soni nie ma. Tyle, że brak kota (dorosłego, wyjątkowo dyskretnego i nienachalnego w swej obecności) zauważyłam bardzo szybko i bardzo szybko zareagowałam. Przeszłam się po wszystkich sąsiadach, informując, że zginął mi kot i jeśli go zauważą, to żeby odnieśli. Nie wszyscy byli w domu, więc zajrzałam również do piwnicy. Przy wejściu do bloku powiesiłam kartkę ze zdjęciem kota, informację gdzie mieszkam itp. dane pozwalające zidentyfikować i mnie i kota wraz z numerem telefonu. Na wszelki wypadek, gdyby jakimś cudem Sonia wymknęła się na zewnątrz, ogłoszeniami obwiesiłam też całe osiedle. Wieczorem jeszcze raz zapukałam do sąsiadów, aby złapać tych, których w ciągu dnia nie było. Tak reaguje każdy zatroskany opiekun. Szuka swojego zwierzęcia.
Rafał wraca z Zegrza, musimy postanowić, co dalej, bo coraz jaśniejsze się staje, że mała wcale nie wymknęła się niepostrzeżenie, tylko została na korytarz po prostu wyrzucona. Skąd to podejrzenie graniczące z pewnością? Bo możliwości są tylko dwie: albo właściciel jamniczki jest bucem bez serca, dla którego słodki szczeniaczek okazał się zbyt kłopotliwą "zabawką", więc postanowił się jej pozbyć albo zupełnie nieodpowiedzialnym człowiekiem, który nie powinien mieć zwierzęcia.
1) Bo po kilkunastu godzinach nawet najmniej rozgarnięty człowiek zorientuje się, że w mieszkaniu brakuje ruchliwego, poszczekującego i sikającego szczeniaka. Idzie go szukać, a w bloku wciąż wiszą ogłoszenia o znalezionym piesku z numerem naszego mieszkania.
2) Bo jeśli tego nie zauważył do wieczora, to bardzo niepokojące. Czy aby na pewno powinien mieć pod opieką maleńkiego szczeniaka? To ogromna odpowiedzialność, a nie pluszak, którego się stawia na półce i więcej nie trzeba się nim zajmować.
3) Można też wyobrazić sobie, że maluch wymknął się na korytarz, kiedy właściciel wychodził (np. do pracy), niczego nie zauważył i myśli, że piesek nadal jest w domu. Wraca pytanie o odpowiedzialność. Kto wychodzi na kilkanaście godzin ze świadomością, że w domu zostawia szczeniaka?
Robi się późny wieczór. Właściciel się nie zgłasza. Możemy małą zatrzymać najpóźniej do niedzieli do wieczora, bo od poniedziałku od rana pracujemy, a szczeniaka w domu na kilkanaście godzin nie zostawimy - zapłacze się z opuszczenia, koty zrobią mu krzywdę, zasika cały dom. Jeszcze w ciągu dnia dzwonię do znajomych z prośbą o pomysły, co zrobić. Bo małej trzeba do jutra znaleźć jakiś dom, albo inne bezpieczne miejsce. Sięgamy po Facebooka. Strzelamy małej sesję zdjęciową, Rafał pisze posta:
Szukamy właściciela tego uroczego szczeniaczka (a właściwie szczeniaczki, bo to suczka) - została dziś rano (sobota) znaleziona na korytarzu w bloku (adres). Albo komuś zwiała przez drzwi, albo ktoś ją na korytarz wyrzucił. Rozwiesiliśmy też informacje na klatce schodowej, ale przez cały dzień nikt się po nią nie zgłosił, co jest trochę niepokojące, bo po kilkunastu godzinach można się zorientować, że w domu nie ma psa. Właściciela prosimy o wiadomość na priv lub na maila (podany mail).
Wiadomość rozprzestrzenia się błyskawicznie. Koleżanka Rafała udostępnia post w grupie Klub Jamnika. Odzew jest natychmiastowy. Panie z Fundacji Jamniki Niczyje dzwonią i chcą nawet po małą przyjechać dziś. Fundacja zajmuje się jamnikami (i wszelkimi stworzeniami jamnikopodobnymi) i nie ma na jej temat negatywnych opinii. Ostatecznie umawiamy się na niedzielny poranek. Decydujemy się zdjąć ogłoszenia porozwieszane rano w bloku.
Zbliża się północ. Trzeba małą odseparować od kotów i ograniczyć przestrzeń do sikania i robienia kup. Łazienka odpada, bo zamknięty szczeniak płacze. Pozostaje nasza sypialnia. Małą też takie rozwiązanie satysfakcjonuje. Tylko koty zostają zdziwione za zamkniętymi drzwiami.
Rano przyjeżdża pani z fundacji. Zaskoczona, że to taka kruszynka. Tak, to taką kruszynkę ktoś wyrzucił. Chwilę rozmawiamy, pani zabiera malucha, a fundacja zamieszcza komentarz na Facebooku:
Dziękujemy za zaufanie. Sunia trafiła do domu tymczasowego. Znajdziemy jej najlepszy dom, który zadba o to, żeby nigdy nie znalazła się na ulicy sama. Obowiązują procedury adopcyjne fundacji: ankieta, wizyta przedadopcyjna i podpisanie umowy. której osobnym warunkiem będzie sterylizacja suczki po osiągnięciu dojrzałości płciowej. Prosimy o zgłoszenia osób poważnych, z ustabilizowaną sytuacją życiowa oraz czasem i przestrzenią dla takiego malucha.
Że za szybko ściągnęliśmy ogłoszenia? Że właściciel pieska nie miał szansy się zorientować? Nie, to nie za szybko. Zachęcam do przeczytania jeszcze raz punktów 1, 2 i 3 powyżej. Gdyby naprawdę martwił się o pieska, już by go znalazł. Powtórzę: kilkanaście godzin wystarczy. Przez całą sobotę ktoś był w domu. Znaczy się, właściciel to buc bez serca i tyle. Nie zdziwiłabym się jednak wcale, gdyby któregoś dnia buc bez serca przyleciał z mordą, że mu pieska ukradliśmy.
ps. 1. Do oburzonego anonima: na jednym z ogłoszeń ktoś nasmarował markerem: KUP ŚMIECIU SMYCZ I GO PRZYGARNIJ. NIKT NIE GUBI PSA. Anonimowo nasmarował, oczywiście. Zasadniczo się zgadzam. Też uważam, że piesek nie został zgubiony, tylko wyrzucony z premedytacją. Ale jeśli ktoś się poczuł oburzony naszą postawą i chciał nas wychować (może pomyślał, że sami chcemy się pozbyć szczeniaka), to mógł swoje oburzenie wyrazić osobiście - był podany numer mieszkania. Zatroskany? Niech przyjdzie i sam zaopiekuje się znalezionym przez nas pieskiem. Bo w czym pieskowi pomoże anonimowy komentarz i bezinteresowne obrażanie ludzi, którzy się nim zajęli na tyle, na ile mogli? To ten sam typ, który wszystkie zdjęcia bezdomnych zwierzątek w internecie opatruje komentarzem "jakie biedactwo", ale nic nie zrobi, aby im pomóc poza ewentualnym agresywnym wpisem na temat złych ludzi, którzy je krzywdzą, a na koniec niewykluczone, że się oburzy, że dana organizacja pomaga tylko jamnikom albo tylko kotom.
ps. 2. Do buca bez serca: część tytułu posta jest powszechnie znanym cytatem, co nie oznacza bynajmniej, że oczekuję od wszystkich kierowania się w życiu słowami Ewangelii. Czasem wystarczy empatia i > zwyczajna przyzwoitość.
ps. 3. Do Fundacji Jamniki Niczyje: dziękujemy za szybką reakcję i bardzo sprawne działanie. Mamy nadzieję, że mała wkrótce znajdzie dobry dom.
Też myślę, że ktoś pieska wyrzucił. Nie ma takiej możliwości, żeby właściciel nie zwracał uwagi przez kilkanaście godzin, co się dzieje ze szczenięciem. Przecież to małe psie dziecko.
OdpowiedzUsuńLudzie bywają wredni. Czasem z premedytacją, czasem z głupoty.
Szkoda, że nie możecie mieć tej suczki. Pies to pies :)
No, nie możecie, ale pokazało się już oficjalne ogłoszenie adopcyjne, więc wkrótce mała znajdzie dobry dom.
UsuńCzasem mam ochotę ucinać takim kretynom ręce. Sam miałem dwie kotki (jedna umarła), z których jedną wzięliśmy ze schroniska a drugą znaleźliśmy sześciotygodniową kulkę koło domu. Tę drugą ktoś wyrzucił na śmietnik. Mieszkaliśmy wtedy koło parku narodowego i przyjeżdżali ludzie z pobliskiego miasta żeby pozbyć się zwierząt. Każdy z moich sąsiadów przygarniał jakieś zwierzę.
OdpowiedzUsuńSchroniskowa Schiza nie pozwoliła mi się dotknąć przez pierwszy rok, ale to nie powód, by ją wyrzucać. Potem to był najbardziej przytulaśny kot, jakiego znałem.
Niestety, takich przypadków jest mnóstwo. Zwłaszcza w okresie poświątecznym, kiedy "prezenty" zaczynają być kłopotliwe.
UsuńJamniczka miała szczęście, że trafiła do Was. A potem do Fundacji Szczeniaki Niczyje.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że znajdzie dobry ciepły i odpowiedzialny dom. :)
Też mam taką nadzieję. Jest przesłodka :)
UsuńWiem, o czym piszesz. Sama przeżyłam wiele z tych rzeczy.
OdpowiedzUsuńSwego czasu miałam 3 psy. Jakiś idiota chciał nam podrzucić czwartego, był na tyle bezczelny, że zostawił psa na wycieraczce, zapukał i zwiał.
Psa wyniosłam na dwór. Być może to okrutne. Ale nie można w bloku trzymać 4 psów. Po tym więcej taki epizod się nie powtórzył.
To były czasy bez Internetu.
2. Wyrzucenie Zosi. Zosia ważyła 12 deko i miała jeszcze zamknięte oczy. Mieściła się w dłoni. Mimo obaw mama wzięła ją do domu. Dziś Zosia ma prawie 11 lat (Za miesiąc skończy)
3. Zaginiecie Zosi. Też się wymknęła. Nie pamiętam, jak szybko zorientowaliśmy się, ze jej nie ma. Szukaliśmy po całym osiedlu. Byliśmy w piwnicy. Zosia tam była, ale pewnie bardzo się bała, bo nie reagowała na nasze wołania. Była tam jedna kotka-rezydentka. Zostawiliśmy na noc otwarte drzwi do piwnicy. Zosia się wymknęła i się znalazła około 2 w nocy. Coś nas tknęło, żeby psa na spacer zabrać.
4. Wyrzucenie Franusia. Kocię ma 3 miesiące, jest 21 grudnia i -15 stopni (o godzinie 19:00). Na klatce pełno ludzi i nikt nie chce wziąć, ani do piwnicy wpuścić kociaka.Franuś ma prawie 6 lat i przyplątało mu się paskudne choróbsko. W maju pewnie czeka go operacja.
PS. Widziałam to ogłoszenie, ale na razie nie mogę przygarnąć psa. I raczej nie jamnika (3 piętro bez windy).
Evik
Natomiast możesz udostępnić oficjalne ogłoszenie adopcyjne małej, gdzie tylko się da :)
Usuńhttp://www.jamnikiniczyje.pl/index.php?option=com_sobi2&sobi2Task=sobi2Details&sobi2Id=1987&catid=6&Itemid=0
hipoteza podrzutka wydaje się najbardziej prawdopodobna, nie wyklucza jednak hipotezy zguby /co zresztą zostało uwzględnione w działaniach/... według mnie cały zespół tych działań odbył się optymalnie...
OdpowiedzUsuńkoty nie miały prawa mieć pretensji, bo jako niewychodzące dostały nadprogramową atrakcję... zaś gdyby /ewentualnie, załóżmy/ mała została na dłużej, zostałaby skutecznie zsocjalizowana jak czwarty kot...
Też sądzę, że po kilku dniach (tygodniach najpóźniej) zwierzaki by się dogadały.
Usuńps. Dostaliśmy od Fundacji informację, że mała znalazła już dom. Będzie miała na imię Molly.
Mądra decyzja - SZACUN - nam kiedyś podrzucono labradora ale ponieważ nie było ogrodzenia baliśmy się o psiaka że ucieknie na główną ulicę gdzie o dramat nie trudno. Pies obecnie ma dom i kochających właścicieli a po kilkunastu miesiącach my mamy ogrodzenie i także psa . To nie jest decyzja na tydzień:)
OdpowiedzUsuńNo i nasze koty zaakceptowały psice i szybko jej wytłumaczyły, że tu nie o wzrost i wagę chodzi :) Nieraz kocie pazury były odbite na mordce szczeniaka - ale później dogadały się
Pewnie nasze zwierzaki też by się dogadały, zwłaszcza, że to było szczenię, ale przy obecnym trybie życia nie możemy pozwolić sobie na psa.
UsuńDecyzję o sprowadzeniu do domu zwierzaka podejmuje się na całe jego życie, co czasem oznacza kilkanaście lat. Czyli na zawsze :)