Niedziela, 29 lipca. Wracam do domu z pierwszej samodzielnej wyprawy na basen.
Dwa dni wcześniej nauczyłam się pływać dzięki instruktorowi-cudotwórcy*, który odniósł sukces, ponieważ nie zaczął nauki od udowadniania mi, że człowiek unosi się na wodzie**. Na basen wybrałam się sprawdzić, czy bez obecności instruktora też to wszystko działa. Okazuje się, że działa, po dwóch dniach nadal umiem pływać, więc przeszczęśliwa wracam do domu i odpalam komputer. Jako stronę startową mam ustawioną wyszukiwarkę Google. I cóż widzę:
Słyszałam, że Google gromadzi informacje o użytkownikach. Ale tym razem to już przesadzili.
ps 1. Ta scenka jest po to, żeby nie było, że scenki zamieniły się w portal remontowy.
ps 2. Pod poprzednim postem pojawił się 10 - tysięczny komentarz na scenkach. Od dłuższego czasu byłam bardzo ciekawa, kto będzie jego autorem. Okazał się nim Czarek Samuel K., prowadzący bloga ballada mordercy i zażyczył sobie buziaka. Proszę bardzo: oto trzy wirtualne buziaki.
ps 3. Inne archiwalne obrazki Google (tzw. Doodles) można obejrzeć tutaj ->
_________
Przypisy:
* Instruktorem-cudotwórcą jest pan Rafał Babiński ->
Dzięki niemu urlopu na Mazurach nie musiałam spędzić w kapoku.
** Mam za sobą kilkanaście prób nauki pływania. Wszyscy, którzy wcześniej próbowali nauczyć mnie pływać ponieśli sromotną porażkę, ponieważ ja błyskawicznie udowadniałam im, że istnieją ciała, które unoszą się na wodzie (takie jak plastik czy drewno) oraz takie, które na wodzie toną (takie jak ołów i Ela G-P), co ich peszyło i się zniechęcali.
Ja pływam doskonale. Z tym, że wyłącznie w pionie (w dół) i trzeba mnie potem wyławiać. Gratuluję nowej umiejętności :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie pozwoliłam sobie na to, żeby trzeba było mnie wyławiać. Kwestia wyrobionych odruchów, bo wakacje na wodzie spędzam od 12 roku życia. Tym razem na wszelki wypadek, mimo nowej umiejętności, dopytałam, ile trwa standardowo manewr "człowiek za burtą" ;)
Usuńps. Miło Cię znowu zobaczyć :)
Teraz już mogę Ci powiedzieć prawdę: wykonanie manewru "człowiek za burtą" w półtorej minuty udaje się jedynie na kursach żeglarskich :)
UsuńDzięki. Zawsze wolę wiedzieć niż nie wiedzieć. Jak rozumiem, w warunkach polowych (czyt. jeziorowych) wykonanie manewru udaje się szybciej z powodu ratowania człowieka, a nie koła? Tak? Tak??? Powiedz, że tak... ;)
UsuńTo zależy od trzech czynników:
Usuń1. Kto ratuje?
2. Kogo ratuje?
3. Jakie są warunki pogodowe?
Zależności między tymi czynnikami bywają bardzo skomplikowane...
Generalnie najlepiej, jeżeli osoba ratowana sama umie się utrzymywać na wodzie oraz jest na tyle dobrze wyposażona w instynkt samozachowawczy, by kurczowo trzymać się się rzeczy, które mogą pomóc w utrzymaniu się na wodzie (czasem są to tzw. indywidualne środki ratunkowe - o ile wypadając była w nie wyposażona lub ratujący nie zapomniał ich rzucić osobie ratowanej).
Skomplikowane zależności czynią manewr "człowiek za burtą" bardziej skomplikowanym niż chciałam wiedzieć ;)
UsuńNo, cóż... Sama chciałam ;)
Przez "kto ratuje" i "kogo ratuje" rozumiesz doświadczenie i umiejętności?
Jak sadzę, moje obecne umiejętności pozwoliłyby mię utrzymać na wodzie nawet dłużej niż półtorej minuty, pod warunkiem, że podczas akcji ratunkowej nie zostałabym trafiona w głowę indywidualnym środkiem ratunkowym ;)
Z tym trafianiem indywidualnym środkiem ratunkowym nie musi być tak źle - na wielu jachtach są to miękkie kamizelki ratunkowe.
UsuńA jeżeli chodzi o kwestię "kto-kogo", to oprócz doświadczenia i umiejętności istotne znaczenie mogą mieć również uczucia żywione przez osobę ratującą wobec ratowanej. Kiedyś chyba nawet widziałem jakiś kryminał, w którym żona nieskutecznie uratowana przez męża, ale za to po kilku dniach pobytu na morzu w charakterze rozbitka, skutecznie uratowana przez jakichś rybaków albo innych statystów, po powrocie na ląd udaje zmarłą i z dużym zaangażowaniem zmienia nieskutecznemu ratownikowi życie w piekło przy pomocy różnych skomplikowanych intryg.
Tak podejrzewałam. Z tymi żywionymi uczuciami. Wnioski są proste: pływać z kimś, kto Cię co najmniej lubi lub przynajmniej nie nie lubi. Wtedy jest szansa, że niczyjego życia nie trzeba będzie zmieniać w piekło... ;)
UsuńRozumiem tę żonę. Doskonale. Jej reakcja jest mi bardzo bliska ;) W związku z tym, domyślam się, że ja ratowana byłabym skutecznie? ;)
Nakazywałby mi to instynkt samozachowawczy :)
UsuńNo ja myślę ;)
UsuńAle folgując swojej psychopatii, chciałabym zwrócić uwagę, że jest możliwe jeszcze jedno rozwiązanie: należy bardzo starannie sprawdzić, czy akcja ratownicza NA PEWNO się nie udała. To nieco inne spojrzenie na skuteczność ;)
Mąż pani z filmu tego zaniedbał.
Trochę to przerażające - nigdzie już nie można czuć się bezpiecznie!
OdpowiedzUsuńPodglądają nawet na basenie! ;)
UsuńAle złapali cię jak wchodzisz do wody , czy chodzisz po wodzie...bo dokładnie nie widać ;)
OdpowiedzUsuńAristoskr
Złapali moment ekstazy nerwowej, wiesz... takiego uniesienia, że pływam ;)
UsuńAż się boję spojrzeć w swoją przeglądarkę :)) A jak się pan Rafał do tego zabrał? Bo ja niby zasady znam z grubsza i też tonę...
OdpowiedzUsuńNa pierwszej lekcji opakował mnie we wszystkie możliwe przyrządy ratunkowe: deseczka, płetwy, takie bloczki wokół tułowia i makaron (długa rura z tworzywa wkładana pod pachy) i jeszcze mnie kijkiem ubezpieczał. Potem w tym w oprzyrządowaniu uczył mnie prawidłowych ruchów do żabki. A jak już je opanowałam, to po kolei zdejmował przyrządy. Na szóstej lekcji w zasadzie już nie były potrzebne nawet te bloczki, ale miały hehe znaczenie psychologiczne. Na siódmej lekcji przepłynęłam basen. Bez niczego :)
UsuńHa - podoba mi się ta metoda:)
UsuńJest mało przerażająca, prawda? Taka... po kolei.
UsuńBRAWO!!!!!! Mnie pływać nauczył ojciec, ile przy tym wody się opiłem... :))
OdpowiedzUsuńMnie ojciec tez próbował uczyć, ale zrezygnował, kiedy ściągnęłam na dno pływający po wodzie sosnowy pieniek...
Usuńmusi ciężkie kości masz...
UsuńMam. I to wszystko przez nie. Tłuszczu niewiele, a to tłuszcz ma mniejszą od wody gęstość.
Usuńpływać jakoś tam umiem... Mark Spitz dostałby co prawda zawału albo przepona by mu pękła ze śmiechu widząc mój styl, ale dopłynąć dopłynę, choć zapewne się spocę po drodze...
OdpowiedzUsuńwspomniany tu na forum manewr "człowiek za burtą" ćwiczyliśmy kiedyś na rejsie żaglowcem po Bałtyku... kluczowym elementem był rzut kołem ratunkowym do pustej skrzynki po czymś tam... konkluzja wyszła taka, że jest to znakomity sposób, by dobić potencjalnego nieboraka... no i dobrze... pozbywamy się problemu i naginamy dalej przez bajoro pełne sinic, tudzież pustych plastikowych butelek... navigare necesse est...
pozdrawiać :))...
Tez mam obawę przed byciem trafioną przez "indywidualne środki ratunkowe". Wolałabym, aby rzucano je nieco obok ;)
UsuńW gruncie rzeczy każda ludzka aktywność jest matką wynalazku.
no, proszę... ciekawe, czy pan Babiński dałby radę nauczyć MNIE... :-) szczerze w to wątpię.
OdpowiedzUsuńNie wiem. Ja byłam przypadkiem beznadziejnym. A jednak. Pan Rafał twierdzi, że potrafi nauczyć każdego, kto ma nogi, uczy też z powodzeniem np. 70-letnie staruszki, które mają pływać dla rehabilitacji.
Usuńnarodowi dziś mokro :-) tak ogólnie.
OdpowiedzUsuńps. gratuluję nabycia nowej umiejętności i zapytuję kiedy nauka prowadzenia pojazdów?
Nauka prowadzenia pojazdów nie jest mi do życia potrzebna. Jeśli kiedyś się potrzebna stanie, wtedy będę się uczyć.
UsuńA może to była przepowiednia dotycząca wczorajszego meczu ;)))
OdpowiedzUsuńGratuluję nauczenia się tej ważnej umiejętności!
Umiem od zawsze, więc nawet nie wiem, jakie to trudne :) Buziak
Rozmawiając z osobami, które tak jak Ty, umieją pływać od zawsze widziałam zdumienie na ich twarzy, kiedy opowiadałam o tym, że nie wiem jaki ruch wykonać, albo że odkryłam że czasem lepiej nie wykonywać żadnych ruchów, albo jak się wypoziomować, gdy nogi ściągają w dół...
UsuńNajważniejsze, że teraz już umiesz.
UsuńAle wiesz, ja też uczyłam się pewnych ruchów od osób pływających danym stylem lepiej ode mnie, mam na myśli kraul.
Sama bym nie wpadła, jak to zrobić lepiej.
Dobry nauczyciel to jest to.
Pozytywne jest to, że teraz już umiesz na zawsze! :)
No, nie wiem, czy na zawsze... Za każdym razem towarzyszy mi niepewność, czy to dalej będzie działać... ;)
UsuńTam jest zawarta sugestia - po nauce pływania, czas na skoki z wysokości! Do dzieła!
OdpowiedzUsuńO, nie! Pokonywanie lęku wysokości (czy tez raczej leku gruntu) nie jest mi do niczego potrzebne. Do wody wole sobie wleźć.
UsuńNawet, jeśli Google sugeruje inaczej?
UsuńGoogle przecież wie wszystko! :-)
Przypominam, że mam spory dystans do Wszechwiedzących ;)
UsuńPływać każdy może,
OdpowiedzUsuńtrochę lepiej, lub trochę gorzej,
ale nie oto chodzi,
jak co komu wychodzi.
Czasami człowiek musi,
inaczej się utopi,
ooo
O! :))
No widzisz, a ja umiem bardzo prawidłową żabką, bo tylko takiej się nauczyłam i wole nie eksperymentować z innymi ruchami, niż pan Rafał kazał :)
UsuńWiesz jak się nauczyłem pływać? Nie wiesz. Ja też nie wiem. Po prostu chodziliśmy z chłopakami nad rzekę i w jakimś momencie zacząłem pływać, najpierw oczywiście "pieskiem" :) Lata potem, już jako nastolatek wziąłem jedna lekcję u instruktora na basenie, bo płynąc crawlem zachłystywałem się wodą, wkurzało mnie to na maxa. Pomogło. Chociaż instruktor, kiedy zobaczył jak pływam, nawrzeszczał na mnie jakbym mu zeżarł ojca w napadzie jakiego kanibalizmu :)
UsuńZupełnie inaczej jest przy świadomej nauce. Każdy ruch starasz się mieć pod kontrolą i nie wiesz, na co możesz sobie pozwolić. Zwłaszcza, jeśli się uczy ktoś w moim wieku na dodatek po kilkunastu wcześniejszych nieudanych próbach.
UsuńHa! Pierwsze słyszę o takich obrazkach, nieźle Ci się trafiło :D.
OdpowiedzUsuńA my w naszym "pokoju" wciąż dopiero przy burzeniu ścian ;P... Same odchodzą właściwie...
A mój remont wciąż trwa. I trwa. I trwa... I rzuca mi się na mózg chwilami bardzo ;)
UsuńOj... To niedobrze. Też mu się rzuć.
UsuńJeszcze ogarniam i powoli widać koniec. Na razie albo pracuję albo sprzątam. Na nic innego nie starcza czasu i energii. Mam nadzieję, że dasz się zaprosić na listopadową parapetówkę?
UsuńA ja się zastanawiam dlaczego Gmail i Facebook wywierają presję i chcą, abym im podała numer telefonu komórkowego. Argumentują to troską o bezpieczeństwo mojej skrzynki internetowej, czy podniesieniem statusu bezpieczeństwa na FB.
OdpowiedzUsuńTo dziwne, ale bezpieczniej czuję się nie podając numeru mojego telefonu.
Evik
Kawałkami swojej prywatności płacisz za to, że korzystanie z tych usług jest darmowe.
UsuńJestem świadoma, że założenie konta na portalu społecznościowym wiąże się z dzieleniem prywatnością.
UsuńNadal nie wiem, po co niektóre strony (np. Facebook, Gmail)chcą znać mojej komórki.
Evik
Bo jest on towarem.
UsuńMam niejasne obawy, że po podaniu numeru komórki moje bezpieczeństwo nie wzrośnie, a wręcz przeciwnie...
OdpowiedzUsuńNawet bez podania numeru telefonu jestem inwigilowana ;)
Wchodzę na blog Bosego - widzę swoją lokalizację, czas spędzony na jego blogu. Sądzę, że u Ciebie może być podobnie ;)
Evik
Po podaniu numeru komórki bezpieczeństwo może wzrosnąć (lepsze zabezpieczenie hasła) lub zmaleć - zależy komu podajesz i z jakimi konsekwencjami jesteś gotowa się liczyć. A Twoje dane (w tym numer komórki) są zapłatą za to, że możesz z różnych usług korzystać za darmo.
Usuń