miejsce akcji: autobus linii 167
Podsłuchuję rozmowę ojca z synem. Chłopczyk na oko sześcio- siedmioletni.
ojciec: Jakie przedmioty miałeś dzisiaj w szkole?
chłopczyk: Religię.
ojciec: Tak? I czego się dowiedziałeś na religii?
chłopczyk: Że Jezuska rozerwało.
ojciec: Jezuska rozerwało? Jak to?
chłopczyk (bardzo przejęty): Aż na trzy osoby!
ps. 1. Niestety, nie usłyszałam, czego jeszcze chłopczyk dowiedział się na religii, bo właśnie wysiedli. Dość dobrze znam katolickie dogmaty, więc nie podejrzewam katechetki o opowiadanie dzieciom takich herezji, jednak najwyraźniej chłopczykowi tak się w główce poukładały skomplikowane prawdy wiary. Nie wiem, czy katecheza prowadzona w salkach katechetycznych (jak za moich czasów) była lepszej jakości, ale wolałabym, aby z moich ateistycznych podatków nie finansowano nauczania o jednej osobie, która jest zarazem trzema osobami, niezależnie od tego czy staje się nimi na skutek rozerwania czy też wynika to z jej boskiej natury.
ps. 2. Uczęszczanie na lekcje religii zakończyłam w ósmej klasie na bierzmowaniu, na które uparła się moja matka, chociaż doskonale wiedziała, że jestem już niewierząca. W liceum odpuściła, więc kiedy religia weszła do szkół, już nie musiałam na te lekcje chodzić. Miałam okienko. Ale do bierzmowania iść musiałam. Więc poszłam na własnych zasadach. Chcesz mnie zmusić? Proszę bardzo. Więc wybiorę imię Urszula. Wcale nie dlatego, że jakoś strasznie mi się to imię podobało lub że to fajna patronka. Wyłącznie dlatego, że moja matka była straszliwie zazdrosna o pierwszą narzeczoną ojca, a jakże - Urszulę. Nie poszłam też do obowiązkowej spowiedzi, a potem od znajomego księdza dowiedziałam się, że mimo tego ten sakrament był ważny. Tylko że niegodnie przyjęty. I złośliwie, rzekłabym.
ps. 3. Po kilku latach wyjaśniłam też z ojcem kwestię Urszuli. Nie była żadną narzeczoną, tylko zwyczajną koleżanką. Ale matce nie dało się przetłumaczyć, więc sobie z tą zazdrością żyła, mnie przy okazji dostarczając narzędzia do zademonstrowania sprzeciwu.
Podsłuchuję rozmowę ojca z synem. Chłopczyk na oko sześcio- siedmioletni.
ojciec: Jakie przedmioty miałeś dzisiaj w szkole?
chłopczyk: Religię.
ojciec: Tak? I czego się dowiedziałeś na religii?
chłopczyk: Że Jezuska rozerwało.
ojciec: Jezuska rozerwało? Jak to?
chłopczyk (bardzo przejęty): Aż na trzy osoby!
ps. 1. Niestety, nie usłyszałam, czego jeszcze chłopczyk dowiedział się na religii, bo właśnie wysiedli. Dość dobrze znam katolickie dogmaty, więc nie podejrzewam katechetki o opowiadanie dzieciom takich herezji, jednak najwyraźniej chłopczykowi tak się w główce poukładały skomplikowane prawdy wiary. Nie wiem, czy katecheza prowadzona w salkach katechetycznych (jak za moich czasów) była lepszej jakości, ale wolałabym, aby z moich ateistycznych podatków nie finansowano nauczania o jednej osobie, która jest zarazem trzema osobami, niezależnie od tego czy staje się nimi na skutek rozerwania czy też wynika to z jej boskiej natury.
ps. 2. Uczęszczanie na lekcje religii zakończyłam w ósmej klasie na bierzmowaniu, na które uparła się moja matka, chociaż doskonale wiedziała, że jestem już niewierząca. W liceum odpuściła, więc kiedy religia weszła do szkół, już nie musiałam na te lekcje chodzić. Miałam okienko. Ale do bierzmowania iść musiałam. Więc poszłam na własnych zasadach. Chcesz mnie zmusić? Proszę bardzo. Więc wybiorę imię Urszula. Wcale nie dlatego, że jakoś strasznie mi się to imię podobało lub że to fajna patronka. Wyłącznie dlatego, że moja matka była straszliwie zazdrosna o pierwszą narzeczoną ojca, a jakże - Urszulę. Nie poszłam też do obowiązkowej spowiedzi, a potem od znajomego księdza dowiedziałam się, że mimo tego ten sakrament był ważny. Tylko że niegodnie przyjęty. I złośliwie, rzekłabym.
ps. 3. Po kilku latach wyjaśniłam też z ojcem kwestię Urszuli. Nie była żadną narzeczoną, tylko zwyczajną koleżanką. Ale matce nie dało się przetłumaczyć, więc sobie z tą zazdrością żyła, mnie przy okazji dostarczając narzędzia do zademonstrowania sprzeciwu.
To musiał być Święty Granat Ręczny :)
OdpowiedzUsuńBluźnisz! ;)
Usuńmogę od Ciebie pożyczyć na weekend ten banerek z kotem, proszę proszę proszę
OdpowiedzUsuńJasne, tylko dopisz, że to Reszka :)
UsuńNajciekawsza ta historia o Twoim bierzmowaniu. Tylko kobieta może wymyślić taki rodzaj złośliwości :)
OdpowiedzUsuńJeśli zmienisz kiedyś orientację, to urszulanki przyjmą Cię z otwartymi ramionami do swej rodziny ;)
Podejrzewam, że z otwartymi ramionami przyjęliby mnie też jezuici lub dominikanie. Z uwagi na rzetelną wiedzę teologiczną i znajomość historii Kościoła ;)
UsuńDobrze, ze chlopczyk jeszcze Potopu nie ogladal, moglby skojarzyc nawleczonego na pal Azje z Jezuskiem na krzyzu:))
OdpowiedzUsuńNo, ale już za rok, dwa będzie musiał wykuć na blachę wszystkie regułki do pierwszej komunii i już nic mu się nie pomyli. Nigdy. Raczej zapomni, jak większość dorosłych w co wierzy (chociaż deklaruje, że wierzy) lub - nie daj Boże - zacznie myśleć ;)
UsuńPamiętam to Twoje bierzmowanie . Miałam w tym swój udział , wybacz ;) ...że na złość to pamiętam , że Urszula nie pamiętam.
OdpowiedzUsuńP.S
Biedny chłopczyk , sam na swój sposób wytłumaczył sobie tajemnicę wiary ,którą "wiarą ukorzyć trzeba zmysły i rozum swój"
Tak, to była właśnie Urszula. Jest w tym naszym kontakcie wirtualnym coś niezwykłego, bardzo dla mnie wzruszającego. Jesteś tu prawdopodobnie jedną z niewielu osób (jedyną), które mnie pamiętają z tamtych czasów, ba! wiedzą o mnie rzeczy, jakich większość nie wie (i odwrotnie - ja o Tobie), wszak byłyśmy bliskimi przyjaciółkami. Np. obradująca śliwka :)
UsuńKiedy najważniejsze sprawy rozstrzygało się na obradującej śliwce to kontakt , choćby wirtualny pozostanie na zawsze :)
Usuńach, tak iść "drogą Jezusa" i przyjąć komunię...
OdpowiedzUsuńa co to za dziwne "cóś" przyczepione do opłatka?...
zapalnik, bo semtex sam z siebie nie wybucha...
no, i teraz już jest chyba jasne, dlaczego napisałem "przyjąć", a nie "przyjmować"...
bo "drogą Jezusa"idzie się tylko raz...
ale porządnie...
...
pozdrawiać :)...
Cyniczne czy arabskie podejście? ;)
UsuńMwahaha, dialog boski. Co zaś do bierzmowania, w moim przypadku jedyny sakrament, który mi się przytrafił, to chrzest - za mały byłem, żeby się wywinąć. Ponoć załatwiły to cichaczem jakieś dwie nawiedzone ciotki, bo rodzinę mam od trzech pokoleń niewierzącą.
OdpowiedzUsuńPrzytrafił jest chyba najbardziej odpowiednim określeniem w stosunku do tego wydarzenia. On się przytrafia. No chyba, że ktoś nie jest katolikiem i nie chrzci się w ogóle lub chrzci jako osoba dorosła.
Usuń