Wrzask moruli czyli o antyaborcyjnej manipulacji językiem, dźwiękiem i obrazem



Ta scenka składa się ze zdjęcia, nagranego filmiku i tekstu. Filmik trzeba obejrzeć koniecznie z włączonym dźwiękiem, inaczej przekaz postu nie będzie tak wyrazisty, jak powinien. Jednak zanim zdjęcia zostaną obejrzane, a filmiki również odsłuchane, należy przeczytać tekst. Taka kolejność wydaje mi się właściwa.

Wracając z dyżuru wysiadam na stacji metra Centrum. Już wyjeżdżając z podziemi ruchomymi schodami słyszę dobiegający z góry dokuczliwy, wwiercający się w uszy wrzask niemowlęcia. Nie znoszę takich dźwięków (między innymi dlatego staram się unikać przebywania w pobliżu dzieci, zwłaszcza małych). Drze się nieprzerwanie, rytmicznie i tym głośniej, im bardziej schody zbliżają się do poziomu wejścia na stację. Wnioskuję, że przy wejściu stoi matka z wózkiem i nie udaje jej się uciszyć dziecka, bo natężenie wrzasku narasta zamiast cichnąć. Wypatruję tej kobiety, ale mój wzrok nigdzie jej nie znajduje.

Wychodzę na Patelnię i wtedy okazuje się, że się pomyliłam, to nie żywe niemowę, tylko nagranie odtwarzanie przez przeciwników prawa do aborcji demonstrujących w miejscu, w którym odbywa się wiele warszawskich akcji, zbiórek podpisów i światopoglądowych demonstracji. Nagranie odtwarzane w pętli, bo sekwencja niemowlęcych ryków powtarza się co kilkadziesiąt sekund. Po placu kręcą się policjanci, pewnie dlatego, że nieopodal namiotu antyaborcjonistów stoją młodzi ludzie z transparentem wręcz przeciwnym, popierającym legalną aborcję. Napięcie aż wisi w powietrzu, harmider z uwagi na cyklicznie powtarzające się nagranie dziecięcych wrzasków panuje ogromny. Policjanci spacerują, ludzie się zbierają, jak to na Patelni.


Do młodych ludzi trzymających transparent podchodzi facet i zaczyna ich odsyłać do szkoły, wrzeszczeć, że im się w dupach poprzewracało, rzucać obelgami. Policjanci podchodzą bliżej, być może dlatego nie dochodzi do eskalacji. Postanawiam się wesprzeć moralnie młodzież i chwilę z nimi rozmawiam i wprost wyrażam poparcie dla ich postawy.

Robię kilka zdjęć i nagrywam na telefon całą sytuację. Tłum jest gęsty, nagrane niemowlę wydziera się nadal, a ja zmierzam do tramwaju, który odwiezie mnie do domu.

Domyślam się, co było intencją przeciwników prawa do aborcji. Jeśli uważają, że aborcja jest równoznaczna z zabiciem dziecka, to trzeba krzyki towarzyszące temuż procederowi nagłośnić. Nagłaśniają więc. Na cały regulator. Być może zapominając o jednym: że zapłodnione zarodki, zygoty, morule i płody nie wrzeszczą. Dlatego został nagrany wrzask niemowlęcia, a nie blastuli. Ale kto by dbał o ścisłość biologiczną, kiedy tak naprawdę chodzi o dramaturgię, podobnie jak w przypadku zdjęć poszarpanych płodów na samochodach. Taki przeraźliwy krzyk ma chwytać za serce i pokazywać bezduszność drugiej strony. Ma uzasadniać użycie sformułowania „zabijanie dzieci”.

Tak samo jak krążące po miastach samochody, tak i krążące po Internecie obrazki ideologiczne, na których "obrońcy życia" używają określeń: "poparcie dla zabijania dzieci", "poparcie dla aborcji", stanowi manipulacyjną retorykę, w której zastosowanie skrótu myślowego wypacza istotę sprawy i jest nieuprawnionym nadużyciem. Nieuprawnionym, ale celowym.
Orwell na żywo na scenkach

Pamiętam pierwsze manipulacje językiem, które opisywałam na scenkach w 2011 roku. Zażywałam wtedy leki, które pomagały wytłuc helicobacter pylori w moim żołądku. Opis na ulotce zmienił się zaledwie w ciągu kilku miesięcy i bardzo dokładnie zapamiętałam tę zmianę, bo bardzo skrupulatnie czytam ulotki. Na pierwszym opakowaniu było: "Stosowanie w ciąży ograniczone jest do przypadków, gdy potencjalne korzyści dla matki przewyższają ewentualne ryzyko dla płodu." Potem nagle zaszła zmiana terminologii: nie ma już zagrożeń dla płodów, teraz istnieje ryzyko dla "nienarodzonych dzieci, które musi rozważyć lekarz zastawiając je ze spodziewanymi korzyściami dla matki. Niby nic, niby żadna zmiana, a miałam wtedy wrażenie, że zastosowano działanie jak z Orwella: zmień język, żeby zmienić myślenie. Jakżeż niewinne były tamte manipulacje językowe w porównaniu z demagogią i zawłaszczaniem języka, z jakim mamy do czynienia dziś.

Język ma znaczenie. Zmiana terminologii to kolejna próba przeniesienia przez tak zwanych „obrońców życia” dyskusji o dopuszczalności aborcji z gruntu biologii i medycyny na grunt ideologiczny, gdzie z definicji jest ona nierozstrzygalna (gdyż nauka nie zajmuje się takimi kwestiami).

Zmiana języka ma wspierać próbę stworzenia jednej jedynej, słusznej i obowiązującej odpowiedzi na pytanie o to, kiedy zaczyna się człowiek i co to jest człowiek. Zdaniem przeciwników prawa do aborcji, człowiek staje się człowiekiem z chwilą połączenia komórki jajowej z plemnikiem. Bo zygota ma genotyp człowieka. Pisałam już kiedyś, jak ryzykowna i redukcyjna jest definicja genetyczna albo chromosomowa. Według niej zdefiniowanie człowieka jest bardzo proste: to istota z genotypem człowieka upakowanym w 46 chromosomów. Bo gdyby konsekwentnie doprowadzić taką argumentację do końca, to co z osobami, które mają chromosomów 47 albo i 48? Wszak niektórzy ludzie mają więcej albo mniej chromosomów niż wynosi norma dla naszego gatunku (23 pary). Nie są ludźmi? Co z małpami człekokształtnymi, które mają ponad 95 procent genów takich samych jak człowiek. Różnica w DNA między szympansem i człowiekiem to zaledwie 1-2 procent. Blisko, prawda?

I żeby było jasne: nie uważam, że osoby z innym układem chromosomów nie są ludźmi. Pokazuję jedynie bezsensowność stosowania definicji genetycznej. Zgodnie z nią, konsekwentnie zastosowaną, te osoby nie byłyby uznawane za ludzi. Tyle że w tej dyskusji nie chodzi już (być może nigdy nie chodziło) o logikę, argumenty i dyskusję.
Tu chodzi o władzę. Zmień język - zmienisz myślenie.

Pisząc ten tekst, cały czas zastanawiałam się, czy używać tej samej metody. Czy na przykład używać pogardliwego określenia „zygotarianie”. Z jednej strony uważam, że musimy się czymś odróżniać, a jeśli będziemy używać tych samych metod, to po czym rozpoznamy, którzy to my, a którzy to oni? A z drugiej, pozwalając im zawłaszczać kolejne połacie języka, wolności, prawa, czy nie skazujemy się na porażkę? Czy grzeczność i kultura wypowiedzi nie będą zwykłą naiwnością i słabością? Przecież grzecznie już było. Przez wiele lat. To po tych latach na kobiecych protestach pojawiło się i zaczęło głośno wybrzmiewać hasło „wypierdalać”.

Nie jestem zwolenniczką aborcji. Dlatego odkąd zaczęłam życie seksualne bardzo dbałam, aby nie być do dokonywania takiego wyboru zmuszoną. Gdybym jednak zaszła w ciążę, chciałam ową możliwość podjęcia samodzielnej decyzji mieć i móc dokonać wyboru świadomie i bez nacisków. W tej kwestii bardzo bliskie mi jest myślenie: nie popierasz aborcji, to jej sobie nie rób. SOBIE. Nie uzurpuję i nigdy nie uzurpowałam sobie prawa do zmuszania innych, by wybierali tak jak ja, by kierowali się moimi przekonaniami i podzielali moje dylematy. To nie ja będę ich dzieci nosić, wychowywać i borykać się z ich kłopotami wynikającymi z podjęcia takich, a nie innych wyborów.

Dlatego jestem zwolenniczką edukacji seksualnej, antykoncepcji i dostępu do badań prenatalnych oraz zwolenniczką prawa każdej z osobna kobiety do dokonania własnego wyboru.

Myślę o czymś jeszcze. Intencja przeciwników aborcji kryjąca się za puszczaniem niemowlęcych ryków wywarła skutek wręcz przeciwny do zamierzonego. Przeraźliwe dziecięce wrzaski, dokładnie takie jak te odtwarzane na Patelni, były odkąd pamiętam jednym z powodów, dla których nie chciałam mieć dzieci. Nie jedynym, to prawda, ale istotnym. Dlatego odkąd zaczęłam życie seksualne dbałam, aby nie być do ich wysłuchiwania zmuszoną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Będzie miło, jeśli podpiszesz się pod swoim komentarzem.
Różne opcje podpisu wybierzesz z rozwijanej listy pod oknem, gdzie wpisujesz komentarz.
Wystarczy imię lub nick w polu NAZWA.