Stacjonarny ośrodek terapii uzależnień. Czekając na wieczorne zajęcia, pacjenci oglądają TV: lecą migawki z korytarzy sejmowych.
Adam - A ciekawe, co by było, jakby teraz Komorowski zginął?
Wojtek - To pewnie Pawlak by został prezydentem.
Ja - Dlaczego Pawlak?
Wojtek - On był drugi na liście, a to po kolei tak przyznają.
Adam - No bo PO dwóch przecież wystawiła, tego Komorowskiego i Pawlaka.
Ja - To nie tak. Komorowski był z PO, a Pawlak startował z innej partii, z PSL.
Adam - A co to za partia?
Ja - Rolnicza, chłopska, o wieś im chodzi. O dobro rolników.
Adam - Ale to nie ta. Było przecież dwóch kandydatów.
Ja - Tak, w drugiej turze: Komorowski z PO i Kaczyński z PiS.
Adam - No. A Pawlak nawet chyba jakieś pismo pisał, żeby być prezydentem, nie? Podanie pisał.
Ja - Nie. Prezydentem zostaje się przez głosowanie, jak cię obywatele wybiorą.
Wojtek - No właśnie, a co by było jakby Kaczyński wygrał?
Ja - W sensie?
Wojtek - Kto by był pierwszą damą? On żony przecież nie ma?
Adam: (chichocząc) – Kot. Alik. Alik byłby pierwszą damą.
Wojtek - Nie, ale ja serio pytam, bo to nie może tak być żeby nie było pierwszej damy. Jest przecież taka zasada, że to córka obejmuje.
Ja - Nie ma takiej zasady. A poza tym Kaczyński córki też nie ma.
Wojtek - Ale ten poprzedni miał i to przechodzi na córkę.
Ja - Nie przechodzi. To nie jest dynastia.
Adam - To nie byłoby wcale pierwszej damy?
Wojtek - Ale to nie może tak być. Jak nie ma pierwszej damy, to się robi monopol władzy i byłby reżim.
ps. Nie było mi dane bardziej pogłębić swojej wiedzy o przekonaniach społeczeństwa i ustrojach politycznych, ponieważ zajęcia rozpoczęliśmy punktualnie.
I chwała!...Punktualność jest cnotą,pamiętaj Elu! :D
OdpowiedzUsuńPoziom świadomości społecznej dość powszechny,
OdpowiedzUsuńza to bardzo nowoczesne poglądy i wrażliwość obywatelska.
Doskonały dialog, potwierdzający tezę, iż uzależnienie od alkoholu jest chorobą demokratyczną.
OdpowiedzUsuńJak każde uzależnienie. Demokratyczny charakter tej choroby jest niezależny od rodzaju substancji.
OdpowiedzUsuńps. Akurat w tym ośrodku mamy do czynienia z uzależnieniem od narkotyków.
Demokratyczny tzn. ograniczony jedynie do wyboru
OdpowiedzUsuńśrodków odurzających, które to bardzo szybko się kompromitują, a jeszcze szybciej do łask wracają ?
Kompromitacja trwa kilka lat. Powrót do łask dokonuje się u ok. 70 - 75 procent, bo 25 - 30 procent traci zainteresowanie na zawsze.
OdpowiedzUsuńTo stosunkowo nie dużo. Istnieje w praktyce coś takiego jak skuteczny system leczenia uzależnień w
OdpowiedzUsuńPolsce ?
Co to znaczy skuteczny?
OdpowiedzUsuńSłaba statystyka. Po prostu zastanawiam się dlaczego.
OdpowiedzUsuńRewelacyjny dialog !!!!!
OdpowiedzUsuńAd zpienty) Prawdę mówiąc to nawet nie jest statystyka, to są szacunkowe dane wzięte z księgi przyjęć i uwzględniające osoby, które ukończyły program, a potem na dodatek jeszcze się utrzymały w swojej trzeźwości. Nie ma rzetelnych badań w Polsce na ten temat, bo zwykła placówka uzależnień nie ma metodologii do ich przeprowadzenia, choćby z tego powodu, że pacjenci po ukończeniu terapii nie mają obowiązku utrzymywania kontaktu z ośrodkami. Nasi akurat w większości utrzymują, więc jakoś mozna zweryfikować trwałość ich wyleczenia.
OdpowiedzUsuńTe szacunkowe dane wydają się bliskie realiom, bo większość placówek w Polsce podaje podobne, czasem trochę więcej, czasem trochę mniej procent. Co ciekawe: nie zależy to w zasadzie od zastosowanego modelu terapii: nasz ośrodek działa na zasadzie społeczności terapeutycznej i wykorzystuję metody psychologii humanistycznej, psychodymamicznej, behawioralnej itp, ale podobne dane podają także Monary, gdzie pacjenci głównie pracują oraz ośrodki chrześcijańskie, gdzie pacjenci głównie się modlą.
Specyfiką tej choroby jest też występowanie nawrotów: jak w każdej przewlekłej chorobie zdarzają się "rzuty", kiedy o wiele łatwiej wrócić do nałogu.
Warto też zwrócić uwagę, że (jak w każdej chorobie) ogromne znaczenie ma nastawienie pacjenta do leczenia i stosowanie się do zaleceń. Często po ukończeniu terapii pacjenci nie przestrzegają zaleceń terapeutycznych, związanych np. z unikaniem zagrożeń, a potem zdziwienie: a czemu to zaćpałem, zapiłem, czemu takie statystyki wyleczeń niskie? Ano temu, żeś nie stosował się do tego co pan doktor/terapeuta mówił. Wyobraź sobie np. pacjenta chorego na cokolwiek, który po wyjściu z gabinetu lekarskiego nie wykupi recepty, nie weźmie leków i nie zrobi nic z tego, co mu lekarz kazał. Wyleczy się? Nie wyleczy. A swoje pretensje za nieskuteczne leczenie będzie kierował do lekarza. Tymczasem skutecznośc terapii wymaga współpracy pacjenta. Jakiejkolwiek terapii, także terapii uzależnienia.
Poza tym, pomyśl, że nawet jeśli ktoś nie będzie zażywał narkotyków/pił choćby przez 5-7 lat, a potem wróci do nałogu to i tak lepiej, niż gdyby tej przerwy w ogóle nie było: i z punktu widzenia jego zdrowia (bo degradacja będzie mniejsza) i z punktu widzenia korzyści społeczeństwa (bo przez te 5-7 lat nie będzie obciążeniem dla systemu).
Smutne to, być obciążeniem dla systemu ale takie rzeczy "widzi" się dopiero po,nieprawdaż? A tak w ogóle zgadzam się w całej rozciągłości z przedmówczynią :)
OdpowiedzUsuńDziękuje za wyczerpującą odpowiedź.
OdpowiedzUsuńByć może jakiś program resocjalizacyjny okazał by
się tutaj dobrym rozwiązaniem. Oczywiście jest jeszcze kwestia "obciążenia systemu", ale można jej się pozbyć np. już na poziomie ustawodawczym. Mianowicie zalegalizować hodowle i handel "miękkimi" narkotykami i finansować leczenie uzależnień środkami z akcyzy, cła, PIT, CIT, VAT itd. Upatrując w tym wymiernych korzyści.
To są programy terapeutyczne, a jednocześnie resocjalizacyjne, więc pewnie chodziło ci o program postrehabilitacyjny (po zakończeniu terapii): czyli system grup wsparcia, zapobiegania nawrotom, mieszkań readaptacyjnych. Nie ma na to pieniędzy.
OdpowiedzUsuńCo do legalizacji miękkich narkotyków czy wprowadzenia na szeroką skalę terapii zastępczych i tym podobnych rozwiązań - w naszym kraju długo jeszcze nie ma co liczyć, że zostana wprowadzone.
Legalizacja przynajmniej zapobiegłaby karaniu osób chorych (uzależnionych) czy po prostu zażywających i traktowaniu ich jak przestępców. Przy dzisiejszym kształcie ustawy do więzienia trafia się nie za przestępstwo popełnione pod wpływem narkotyków czy dla ich zdobycia, ale za sam fakt posiadania narkotyków. W efekcie podatnicy płacą za utrzymanie w więzieniach osób, które przestępcami nie są. A są to naprawdę spore pieniądze. Poza tym narkoman mogąc legalnie kupić narkotyk nie musiałby kraść - kolejna korzyść społeczna. I tak dalej, i tak dalej...
Dialog świetny! A może nawet lepiej tak, nic nie wiedzieć, nie kumać, nie mieć świadomości w jakim bagnie żyjemy... Co z tego mamy, że zawsze wybieramy mniejsze zło?
OdpowiedzUsuńJak powiedział kiedyś Urban (były rzecznik) "Rząd sobie zawsze poradzi, zawsze się wyżywi". I naprawdę nieistotne jest to jakiej maści czy opcji jest ten rząd.
Sądzę, że nie tylko Twoi pacjenci Elu maja taką wiedzę o świecie. Choćby Jola Rutowicz. Proszę wpisać hasło "równik w Polsce" ;) .
OdpowiedzUsuńDla ułatwienia:
http://w305.wrzuta.pl/film/aMuMq695B5f/jola_rutowicz_o_rowniku_w_polsce_-_nie_wie_czy_jest
A dialog rewelacyjny :D
Wspaniały dialog... I ciekawa perspektywa, akurat nad problematyką pierwszej damy się nie zastanawiałam, a jak widać było warto :)...
OdpowiedzUsuńPacjenci potrafią mieć świeże, nieskażone wiedzą spojrzenie. I nie tylko pacjenci, bo jak kilka osób celnie zauważyło, ten poziom wiedzy o świecie jest w Polsce (o nie tylko w Polsce) dość częsty. No, ale jeśli mamy 3/4 społeczeństwa analfabetów, to czegóż oczekiwać...
OdpowiedzUsuńAnalfabeta niekoniecznie znaczy ignorant. Znałam kiedyś staruszka analfabetę, który był bardzo mądrym człowiekiem, jak również zawsze był na bieżąco jeżeli chodziło o najnowsze wydarzenia...
OdpowiedzUsuńPewnie się czepiam, ale przepraszam jestem na tym punkcie przeczulona...
To nie tyle analfabetyzm co bezmyślność - bo jak ktoś chce i potrafi myśleć to sposób dostępu do informacji zawsze jakiś znajdzie...
Analfabeta zawsze znaczy ignorant. Cenię wiedzę uporządkowaną, opartą na dysyplinie umysłowej, której samodzielnie nikt nie jest w stanie nabyć: możma się jej jedynie żmudnie uczyć od mądrzejszych i bardziej wykształconych od siebie. Taka nauka to jest proces, tego nie da się zdobyć w 2 lata tzw. szkoły dla pracujących. Te szkoły może i dają zaświadczenie o zdaniu egzaminu, ale nie świadczą o średnim poziomie wykształcenia. Mądrość (taka choćby jak u staruszka, o którym wspominasz) oczywiście nie jest jednoznaczna z wykształceniem. Nie stawiam tu znaku równości.
OdpowiedzUsuńWykształcenie bowiem to nie tylko wiedza (tę można wyczytać w książkach), nie tylko doświadczenie życiowe (które zdobywa się wraz z wiekiem, reflexją i ciekawością świata), ani nawet własne przemyślenia. To przede wszystkim dyscyplina myślenia kształtowana przez lata: nauki, dyskutowania, wyłapywania własnych błędów w owym myśleniu oraz umiejętność podważania własnych przeświadczeń, jeśli nie mają solidnego oparcia w faktach i nauce. Dlatego będę się upierała, że rzetelne wykształcenie jest podstawą, aby nie mówić o kimś ignorant. Czy głupek? Niekoniecznie.
Analfabeci mają po prostu inny sposób porządkowania wiedzy.
OdpowiedzUsuńUznano już przecież fakt istnienia kultur oralnych i piśmiennych, z których każda ma swoje wady i zalety - Platon twierdził nawet (Fajdros to był bodajże?), że właśnie pismo zabija dyscyplinę myślenia, niszczy pamięć i oznacza "pójście na łatwiznę" iż sparafrazuję... A jako że był on z pogranicza oralności i piśmienności więc "miał wiadomości z pierwszej ręki".
Ogólnie co do edukacji zgadzam się pełni, zawsze warto zdobyć jak najlepszą w ramach przygotowania do samodzielnego, wartościowego kształtowania swojego obrazu świata, jednak kto decyduje o tym jaka jest najlepsza?
Niektórzy mówią że "Podróże kształcą" i w większości przypadków to prawda, ale np. taki Kant nie ruszył się z Królewca...
Osoby po studiach na renomowanych uczelniach mogą z nich nie wynieść nic poza dyplomem o ile odpowiednio manewrowały na zajęciach i egzaminach (cóż, właściwie to też wiedza życiowa swego rodzaju)...
Osobiście postrzegam wykształcenie jako budowanie własnej osobowości - a to można robić zawsze, wszędzie i na dowolny odpowiadający danej jednostce sposób, o ile tylko starcza jej sił i chęci.
Natomiast Pani definicji wykształcenia odpowiada moja definicja edukacji (takie zawężone wykształcenie w moim pojęciu) :)
Rozumiem o co chodzi Ivance.
OdpowiedzUsuńPewnie o to, że poziom wykształcenia nie zawsze idzie z ogładą, wiedzą o świecie. Że człowiek mający doktorat też może być ignorantem i kawałkiem chama.
Moja babcia urodziła się w 1920 roku. Było ich dużo, pięcioro. Nie każdy miał się możliwość kształcić, więc moja babcia skończyła tylko 5 klas. Mimo to do późna czytała gazety, rozwiązywała krzyżówki. Świetnie na sprawach ZUS-owskich się znała. Teraz zdrowie, i wzrok na wiele rzeczy nie pozwalają.
Moja babcia z pewnością jest inteligentniejsza od wielu dzisiejszych maturzystów, czy ludzi szczycących się dyplomem magistra.
Tak. Z takim rozumieniem się zgodzę. Zwłaszcza, że zachodzi systematyczna dewaluacja dyplomów: dziś ktoś kto ma wykształcenie na papierze wyższe ma wiedze porównywalną z dawną maturą, mniej więcej.
OdpowiedzUsuńWłaśnie - dziękuję Eviku7, to właśnie był przykład mojego braku umiejętności streszczania się...
OdpowiedzUsuńZnacznie niższa, przynajmniej jak sobie poczytać pamiętniki Żeromskiego z czasów liceum i porównać to z współczesnością...
Dodać fakt, że na palcach jednej ręki można policzyć kierunki na których wymagana jest łacina, etc.