Nie matura, lecz chęć szczera...



Na początku marca Ministerstwo Sprawiedliwości opublikowało projekt zmian, które mają otworzyć dostęp do 49 zawodów objętych specjalnymi regulacjami (w sumie w Polsce jest ich 380). Ministerstwo podpiera się raportem Fundacji Republikańskiej, w którym stwierdzono, że taka reglamentacja dostępu do niektórych zawodów, polegająca na konieczności odbycia szkoleń, kursów czy zdania egzaminów, stanowi ograniczenie wolności i praw konstytucyjnych na etapie wyboru zawodu i swobody podejmowania pracy. A tak nie może przecież być.

Trzeba pamiętać, że myśl deregulacyjna ma w naszym kraju piękne tradycje. Pionier współczesnych pomysłów deregulacyjnych to bez wątpienia Roman Giertych, który będąc ministrem edukacji, wprowadził „amnestię maturalną”, pozwalającą na zaliczenie matury nawet wtedy, gdy uczeń nie zdał egzaminu z jednego z przedmiotów. W efekcie można było mieć maturę, matury nie zdając, co znacząco poprawiło statystyki dotyczące wykształcenia średniego w całej populacji. Tylko w latach 2005-2006 maturę DOSTAŁO w ten sposób 53 tysiące uczniów.

Można jedynie żałować, że giertychowskich pomysłów amnestyjnych nie udało się rozwinąć i przenieść na grunt kolejnego etapu edukacji: dlaczegóż bowiem obowiązkowe miałoby być zdawanie egzaminów, aby zaliczyć sesję na studiach lub pisanie pracy magisterskiej w celu uzyskania dyplomu magistra? Wszak konieczności te stanowią ewidentne ograniczenie wolności i praw konstytucyjnych i zmniejszają szanse na zdobycie wykształcenia, a następnie zamykają rynek pracy przed młodymi ludźmi. Gdyby zaś egzaminy podczas studiów wraz z obowiązkiem uczęszczania na zajęcia znieść całkowicie, moglibyśmy się pochwalić społeczeństwem, które w 100 procentach ma wykształcenie wyższe.

Postępująca dewaluacja dyplomu magistra czy wykształcenia średniego nie powinna nas niepokoić. Powinniśmy być dumni, że aż tylu młodych ludzi ma wykształcenie, co bardzo dobrze wygląda w statystykach. Dyplomy ukończenia studiów wyższych powinny być rozdawane bez ograniczeń wszystkim, którzy zgłoszą chęć ich posiadania, dzięki czemu nie trzeba by ich było kupować na bazarze lub w Wyższych Szkołach Tego i Owego. Dość istotna różnica między „społeczeństwo MA wykształcenie” a „społeczeństwo JEST wykształcone” jest w oczach ministrów, którzy mówią, że „posiadają wiedzę” śmieszną fanaberią łże-elit, podobnie jak opór ze strony środowisk zawodowych, których deregulacje proponowane przez Ministerstwo Sprawiedliwości mają dotyczyć, to haniebny przykład ochrony nie standardów, lecz interesów korporacyjnych.

Minister Giertych, który zwiększał dostęp do wykształcenia, przestał być ministrem, ale jego idea znalazła godnych kontynuatorów. Twarzą obecnego projektu deregulacyjnego, który z kolei ma zwiększyć dostępność niektórych zawodów, jest minister sprawiedliwości Jarosław Gowin.

Plan Gowina dotyczy deregulacji takich zawodów jak: strażak, geodeta, instruktor jazdy, bibliotekarz, taksówkarz, detektyw, przewodnik turystyczny, radca prawny, komornik, notariusz, pośrednik obrotu nieruchomościami, bibliotekarz, trener sportowy czy sternik żeglugi śródlądowej. W deregulacji widzi on szansę na otwarcie rynku pracy dla młodych, dzisiaj bezrobotnych ludzi. Bo w dostępie do tych zawodów istnieją bariery nie do pokonania w postaci szkoleń, kursów i egzaminów, a także wymogów dotyczących wykształcenia lub doświadczenia zawodowego, co czyni je niedostępnymi dla osób które takiego wykształcenia i doświadczenia nie zdobyli, szkoleń nie odbędą i egzaminów nie zdadzą. W związku z tymi zbytecznymi wymogami młodzi ludzie nie mają pracy: według statystyk z 2011 roku 21% bezrobotnych to osoby do 25 roku życia. Z troski o te osoby trzeba wymagania ograniczyć lub całkowicie znieść.

Ja te szczytne cele i troskę rozumiem. Deregulacja pozwoliłaby dostosować rynek pracy do polskich realiów, w których w ciągu roku poprzedzającego badanie ani jednej książki nie przeczytało 25 procent osób z wykształceniem wyższym, 33 procent uczniów i studentów, 36 procent kierowników i specjalistów oraz 50 procent pracowników administracji i usług (badanie społecznego zasięgu książki w Polsce przeprowadzone przez Pracownię Badań Czytelnictwa Biblioteki Narodowej we współpracy z TNS OBOP) i otworzyć go dla sporej populacji wtórnych analfabetów, którzy żyją w naszym kraju (według badań międzynarodowych organizacji PISA i OECD 40% Polaków nie rozumie tego, co czyta, a kolejne 30% rodaków rozumie, ale w niewielkim stopniu). Nie można też nie uwzględniać sytuacji tych 53 tysięcy uczniów z giertychowską „maturą”, a trudno mi sobie wyobrazić, że osoba, która nie potrafiła zdać matury, byłaby w stanie zdać egzamin radcowski czy notarialny. Dlaczego ci wszyscy ludzie nie mieliby zostać doradcami zawodowymi, adwokatami, syndykami, urzędnikami sądowymi i bibliotekarzami? Dlaczego mieliby pozostać bez pracy?

Dlaczego system ma dyskryminować tych, którzy się nie nadają lub nic nie umieją? Skoro profesorowie wyższych uczelni mogą borykać się z brakami w podstawowej wiedzy studentów, którzy niby mają średnie wykształcenie, dlaczego klienci nie mieliby się borykać z brakiem kwalifikacji osób wykonujących poszczególne zderegulowane zawody?

Projekt ma pełne poparcie premiera. Premier oświadczył, że "chory system" polega na tym, że pomimo zdobycia wykształcenia w danym kierunku, kandydaci do pracy w zawodach reglamentowanych muszą często przechodzić wieloletnie procedury*. Owszem, muszą. Nawet dawniej, kiedy dyplom magistra miał jakieś znaczenie, często nie wystarczał, aby pracować w zawodzie; trzeba się było jeszcze wiele nauczyć, żeby swoją pracę wykonywać rzetelnie i bez szkód dla innych. Owe wieloletnie procedury odsiewały tych, którzy do zawodu się nie nadają i nadawały szlifu tym, którzy się nadają. Dziś, kiedy dyplom może mieć każdy, nawet jeśli nie umie czytać i nie zdał matury, dodatkowe przeszkolenie jest jedynie kolejną barierą, stawianą przez przedstawicieli łże-elit i korporacji zawodowych przed młodymi ludźmi. Skoro zwiększyliśmy dostęp do wykształcenia, powinniśmy zwiększyć i dostęp do wykonywania regulowanych zawodów. Od rządzących społeczeństwo oczekuje przecież jakiejś konsekwencji: skoro obniżaliśmy poziom nauczania, kryteria zdania matury, zlikwidowaliśmy egzaminy wstępne na studia, to nie należy teraz oczekiwać, aby młody człowiek konfrontował się z rzeczywistością, w której jakieś wymagania będzie musiał jednak spełnić.

Po co zresztą adwokatowi jakiś egzamin testowy? Po co pilot wycieczek miałby odbywać szkolenie praktyczne? Po co kandydatowi na komornika testy psychologiczne? Po co taksówkarzowi znajomość topografii miasta? Po co bibliotekarz musiałby zdawać egzamin ze znajomości książek? Po co jakiekolwiek licencje, certyfikaty, aplikacje? Jak ktoś chce, to niech pracuje w wybranym przez siebie zawodzie. Ma maturę, ma dyplom, ma chęci - czegóż chcieć więcej?

Rozumiem, że oczekiwania, iżby miał jakieś doświadczenie, kwalifikacje gwarantujące jakość usług, odbył staż pod okiem kogoś bardziej doświadczonego w zawodzie, to kolejna śmieszna fanaberia. To nic, że iluś tam klientów obsłuży źle, wprowadzi w błąd, narazi na straty, zabłądzi podczas oprowadzania wycieczki czy okaże się psychopatą. Ważne, że ma pracę.

Projekt ustawy został wystawiony do konsultacji społecznych, które mają trwać do 6 kwietnia. Rozważam przedstawienie swojej propozycji. Uważam, że jak już deregulujemy, to nie należy się niepotrzebnie ograniczać. Idźmy na całość. Taki lekarz, na przykład. Jakieś studia, staże, specjalizacje, egzaminy, jakaś znajomość anatomii, fizjologii, po co to wszystko? Chce? Niech leczy! Możliwe efekty deregulacji:



ps. Przesadzam z tym lekarzem? Niekoniecznie. Ilekroć wydaje mi się, że rządzący nie są w stanie wymyślić większego absurdu, przekonuję się, że jednak się myliłam. Tusk już powiedział: "Do tego komercyjne szkolenie, za które muszę dużo zapłacić, a później egzamin. (…) Przecież na tym polega ta choroba. Czy to jest okulista, adwokat, komornik, deweloper, pośrednik handlu nieruchomościami, czy masażysta, fizjoterapeuta." *

* Deregulacja zawodów: projekt otwarcia 49 profesji jest gotowy ->

Do poczytania:
Deregulacja dostępu do zawodów ->
Lista zawodów i profesji, które mają zostać uregulowane według nowych zasad ->
Zawody regulowane. Jakie zmiany czekają zawody prawnicze? ->
KNF: Deregulacje zawodów w branży finansowej przyczyną kryzysu ->
Ostrożnie z deregulacją zawodów na rynku nieruchomości ->


97 komentarzy:

  1. Ze względów oczywistych zajrzałam, jakie zmiany się szykują w zawodach typowo morskich ( starszy marynarz, bosman, sternik żeglugi śródlądowej).
    Zatkało mnie na dobre! Nie ma wymaganych praktyk!!!!!Z drugiej strony, po co praktyka, jak my nie mamy swojej q..wa floty??? Szkoły morskie kształcą doskonałą kadrę oficerską, która pózniej znajduje zatrudnienie pod obcymi banderami.Absurd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie też zatyka, nie tylko przy tym pomyśle rządu.
      Jakie praktyki? Po co praktyki? Nauczy się w trakcie! Prawda? A że przy okazji kogoś innego przy tym narazi na niebezpieczeństwo? Cóż... To oczywiście ironia.
      A bez ironii? Absurd.

      Usuń
  2. O ile uważam, że płacenie 1500 zł prywatnej firmie za to, żeby przygotowała mnie do zdania egzaminu państwowego uprawniającego do jeżdżenia moim własnym samochodem bez szkody dla siebie samej, jest z deczka chore - to tak ogólnie tę deregulację uważam za szalony pomysł.

    Jakoś nikt nie pomyślał, że to "szkolenie komercyjne, za które trzeba dużo zapłacić" daje pracę wielu ludziom, tym zatrudnionym w firmach szkoleniowych. I ci ludzie tę pracę stracą, żeby zyskać mogli młodzi z aspiracjami, którym się wydaje, że skoro mają dyplom, to sprzedawanie telefonów komórkowych czy ubezpieczeń jest dla nich za mało ambitne.

    Problem w Polsce polega na tym, że:
    - mamy od cholery miejsc pracy w usługach
    - mamy sporo bezrobotnych, którzy "mierzą wyżej" (chociaż intelektualnie nadają się świetnie do siedzenia na kasie czy robienia paznokci, i nie piszę tego złośliwie - są ludzie, którym lepiej idzie rzemiosło niż myślenie, nie ma w tym nic dziwnego, wg krzywej Gaussa przeciętnych jest najwięcej, to całkiem normalne i nie ma co wmawiać wszystkim dzieciakom, że są takie wyjątkowe, bo wyjątkowy jest jeden na 100)
    - a pozostałym pracować legalnie się nie opłaca i siedzą w szarej strefie, formalnie będąc bezrobotni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że ceny licencji, kursów, szkoleń certyfikacyjnych są obłędne. Za szkolenie, dzięki któremu uzyskałam tytuł specjalisty terapii uzależnień zapłaciłam 4 tysiące złotych. Ale to mógłby być powód do dyskusji o cenach kursów, aplikacji i licencji, a nie o ich zniesieniu. Bo obniżenie wymagań w celu zwiększenia dostępności doprowadzi jedynie do obniżenia jakości usług i (co nie mniej ważne) podtrzymywania złudzenia, że naprawdę każdy ma kwalifikacje do wszystkiego.

      Usuń
    2. Ceny są wysokie, ale to nie znaczy, że szkolenia powinny przestać istnieć, tylko że powinny być łatwiej dostępne. Tak jak piszesz, zmniejszy się jakość usług, a w dodatku w wielu ludziach umocni się przekonanie, że "papier" to tylko papier, a nie potwierdzenie umiejętności - co jest bardzo niedobre.

      Usuń
    3. Myślę bardzo podobnie. Lepsza metodą niż likwidacja szkoleń, certyfikatów czy egzaminów byłoby zwiększenie ich dostępności. Czyli np. brak limitu w liczbie organizowanych egzaminów i kandydatów, którzy mogą do nich przystąpić.

      Usuń
  3. Długi ten tekst, przeczytałam tylko kawałek i nie rozumiem co oficerowie mają do dele dere no tego co ma zrobić ten no premier. Wszystko jest dla ludzi nie? Przecież każdy może se wzionć kodeks karny i być notariuszem. A ta historia to nudna jest, lepiej przyjezdnych po knajpach oprowadzać i na dicho wzionć, co nie? Taksiarze mają dzipiesy to wszendzie trafiom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wiem, dzisiejszy czytelnik wyrobi, jeśli tekst będzie poniżej trzech stron maszynopisu. Ten ma mniej, ale są trudne wyrazy ;)

      Usuń
    2. I potem mamy takiego pana pt. przewóz osób, który mnie pyta, gdzie dokładnie ma mnie zawieźć - bo on nie zna nawet mapy centrum Krakowa, nie wspomnę o jakichś dalszych dzielnicach...

      Usuń
    3. No i jeszcze som wyrazy, a niby pani taka kurturalna!

      Usuń
    4. Niezwykle mi przykro, ale niestety nie byłam w stanie napisać tej scenki, nie używając wyrazów. Dla ułatwienia dołączyłam jednak obrazki. Ruchome.

      Nie, wróć. Inaczej: Wyrazy muszom być! Bez wyrazów nie dom rady!

      Usuń
    5. Olga Cecylia:
      Ale pracę ma? Ma. Wiara w niewidzialną rękę rynku, która zweryfikuje takich panów, skutkuje tym, że ową ręką dostają klienci. Trudno. Będzie też praca dla agentów ubezpieczeniowych. Powstanie np. nowy typ polis, które każdy będzie chciał mieć. I biznes się kręci...

      Usuń
    6. Nie no kurde filmik spoko choć mało śmieszny. No ja bez wyrazów kurna też nie dam rady, ale to przeca ynteligencki blog, co nie?

      Usuń
    7. ... i dlatego jest tu więcej wyrazów niż obrazków ;)

      Usuń
  4. Deregulacja winna polegac na zniesieniu sztucznych barier administracyjno korporacyjno nepotycznych, a nie obnizeniu poziomu wyksztalcenia czy egzaminow dopuszczajach.
    Fakt, chore

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc własnie. Idea słuszna, ale nie tą drogą...

      Usuń
    2. Rękami i nogami podpisuję się* pod stwierdzeniem Andrzeja. Ale żeby przeprowadzić tak rozumianą deregulację, trzeba najpierw dobrze takie bariery zidentyfikować (zwykle wiążą się właśnie z tym, że procesem odbywania stażów, wyznaczania ilości miejsc dostępnych miejsc, egzaminowania i przyznawania uprawnień zarządza korporacja zawodowa). Nie wierzę, żeby minister posługujący się językiem socjalistycznego produkcyjniaka ("Premier postawił mi zadanie, aby w tej kadencji zmniejszyć tę rekordowo niechlubną liczbę blisko 400 zawodów reglamentowanych co najmniej o połowę") był zainteresowany przeprowadzeniem takiego procesu. Mogłoby się wtedy okazać, że nie uda się zrealizować planu.
      Stawiam więc próbę na deregulacji jak leci, bez zastanawiania się nad konsekwencjami. A te najsilniejsze korporacje, które rzeczywiście blokują młodym dostęp do konkretnych zawodów oczywiście znów obronią swoją pozycję.

      _ _ _
      * Znaczy stawiam 4 krzyżyki - po jednym na każdą kończynę, bo z pisaniem u mnie trochę kiepsko.

      Usuń
    3. Metodologia takich zmian powinna uwzględniać właściwą kolejność: najpierw diagnoza, potem leczenie. Bez sensownego zdiagnozowania, co tak naprawdę stanowi barierę, będzie jedynie chaotyczne, ale hurraoptymistyczne znoszenie wymagań, co doprowadzi do skutków, których słusznie obawiają się przedstawiciele deregulowanych zawodów: czyli obniżenia jakości usług. Według mnie, jako przeszkody nie można postrzegać samej konieczności zdania egzaminów czy odbycia praktyk. A do tego zmierza projekt, zamiast, co byłoby sensowniejsze, np. do zniesienia limitów miejsc na egzaminach (bo to już zakrawa na ochronę korporacyjnych interesów).

      ps. Krzyżyków powinno być dwanaście. Tradycyjnie stawiane są trzy, a skoro czterema kończynami... ;)

      Usuń
  5. nie strasz ludzi, nie ma strażaka na tej liście /albo ja ślepy jakiś jestem/ :))...
    http://tiny.pl/hpc5b
    ...
    sama idea głupia nie jest, bo na cholerę na przykład wyższe wykształcenie urzędnikowi sądowemu /p.6/ do prowadzenia biura albo średnie góralowi /p.31/ do łażenia z ludźmi po górach?...
    sam kiedyś prowadziłem zajęcia sportowe w państwowej placówce bez żadnych papierów /p. 28/, wystarczyła wtedy ustna rekomendacja osoby uznanej za autorytet w tej dziedzinie i znakomicie mi to szło... ale z drugiej strony nie przyjmę do roboty na takie stanowisko kogoś, kto nie wie, jak się zachować w razie wypadku na zajęciach...
    przyznam, że dość pobieżnie przejrzałem propozycję zmian, więc co do detali nie ustosunkuję się...
    jest jeszcze jedna kwestia... właściciele prywatnych firm nadal mogą stawiać swoje /czasem nawet pozornie idiotyczne/ wymagania przy przyjmowaniu do pracy... co prawda "wolny rynek" w tym kraju to humbug, ale bez przesady, trochę swobody manewru jednak jest...
    pozdrawiać :))...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za bardzo uważne czytanie. Informację o tym, że plan Jarosława Gowina odnośnie redukcji listy zawodów regulowanych ma przynieść zmiany także dla zawodu strażaka strażak znalazłam w artykule "Zawody regulowane. Jakie zmiany czekają zawody prawnicze?" (trzeci z linków do poczytania). Natomiast istotnie, na liście ze strony dotyczącej regulacji (link drugi) go nie ma. Nie wiem, kto podaje błędną informację, raczej sądzę, że artykuł z linka trzeciego. Mój błąd, że nie skonfrontowałam tych dwóch informacji.

      Ale i bez strażaka są powody do obaw.

      Usuń
  6. Ja w tym roku przeczytałam 36 książek...
    Evik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i o czym to świadczy? Że gdybyś nie przeczytała, statystyki czytelnictwa byłyby jeszcze niższe.

      Usuń
    2. Są specjalne studia magisterskie, po których można zostać bibliotekarzem. Do tej pory do pracy w bibliotece potrzebne były studia wyższe. Ciekawe, jak będzie teraz.
      Obecnie w szkołach są uczniowie, co ledwie podpisać się umieją.

      Zgadzam się, potrzebny jest zdrowy rozsądek. Ale nie wyobrażam sobie radcy prawnego bez studiów prawniczych. Evik

      Usuń
    3. Na razie deregulacje nie idą aż tak daleko.
      Jeśli chodzi o bibliotekarzy, to rząd planuje likwidację stanowiska bibliotekarza dyplomowanego (w bibliotekach akademickich i naukowych). Do pracy w bibliotece miałby wystarczyć tytuł magistra. A dotąd kandydatem na bibliotekarza dyplomowanego mógł być magister z dwuletnim stażem pracy w bibliotece naukowej, ośrodku informacji naukowej, archiwum lub muzeum albo na stanowiskach nauczyciela akademickiego, ponadto z dorobkiem w działalności organizacyjnej i pracy dydaktycznej i znajomością języka obcego.

      Więcej tutaj:
      http://www.wprost.pl/ar/309439/Deregulacja-zawodow-bibliotekarze-podzieleni-To-ryzykowny-ruch/

      W gruncie rzeczy ruch pozorny, nie wiadomo komu i czemu mający służyć.

      Co do radcy prawnego projekt zakłada zniesienie części testowej na egzaminie radcowskim. No bo przecież konieczność zdania go ogranicza dostęp.

      Usuń
  7. Optuję za zdrowym rozsądkiem, bo kliki broniące dostępu do niektórych zawodów, wyśrubowane wymagania kursowo-egzaminacyjne to też patologia.

    Dlaczego np. grozi mi kara za oprowadzanie po Kazimierzu w sytuacji, gdy mam dyplom tematycznych studiów podyplomowych, a nie mam licencji przewodnika?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam sie. Przychodzisz ze swoja wiedza i zdajesz egzamin.

      Usuń
    2. W obszarze j.w. już nie muszę zdawać żadnych egzaminów :);) Jak mnie złapią na Wawelu, mogą mi wlepić karę.

      Usuń
    3. Chodzi mi o to, ze ze swoja wiedza na luzie zdajesz ichniejszy egzamin i oprowadzasz dla swej radosci, a ku pozytkowi turystow wycieczke po Wawelu czy Kazimierzu.
      Jesli tylko ktos ma odpowiednia wiedze i umiejetnosci niech robi co zechce. Bez dodatkowych barier

      Usuń
    4. Poza tym to przecież nie będzie tak, że do zawodu wejdą ludzie bez żadnego papierka. Zweryfikuje ich bezpośrednio rynek i klient. Ja jestem za wolnością wyboru. Jeśli mam kaprys, żeby po Kazimierzu oprowadzała mnie pasjonatka judaików :D, a po krakowskich kościołach historyk sztuki, to jako klient powinnam mieć do tego prawo. Większość i tak przecież skorzysta z usług tzw. przewodnika miejskiego, który oprowadzi po całym mieście.

      Usuń
    5. Odnośnie kwestii uwalniania niektórych zawodów zarówno w mediach, w tym poście, jak i niektórych komentarzach jest wiele przesadzonej obawy. Dobry fachowiec zawsze się obroni i tego należy się trzymać.

      Usuń
    6. Zadziwia mnie wiara w ową rękę rynku, która wszystko wyreguluje. Jako klient mam prawo wiedzieć, czy pośrednik obrotu nieruchomościami, który sprzedaje moje mieszkanie jest pośrednikiem uznanym, czy nazywa się pośrednikiem, bo tak chce. O ile w przypadku wycieczki po mieście szkody wielkiej nie będzie, jeśli "przewodnik" naopowiada mi bzdur, to w przypadku sprzedaży mieszkania szkoda będzie bardzo konkretna. Takie regulacje mają chronić klientów przed takimi sytuacjami.

      O ile Tobie bym zaufała jako przewodnikowi po Kazimierzu, bo Cię znam, to jaką mam pewność, że nie trafię podczas wycieczki na kogoś, kto co prawda jako przewodnik się przedstawia, ale nie wie nic i zupełnie nie zna historii? Nie będzie go od prawdziwego przewodnika odróżniało nic. Drugim razem go nie wybiorę, to oczywiste, ale tylko dlatego, że po raz drugi nie wybiorę się na taką samą wycieczkę. I sobie zostanę z błędnymi informacjami o Kazimierzu.

      Usuń
    7. Każdą osobę, z której usług korzystasz, w jakiś sposób sprawdzasz. Weryfikacja dyplomów / uprawnień stanie się po prostu powszechniejsza i być może częściej robiona na własną rękę. Odnoszę wrażenie, że teraz bardziej ufa się "na słowo", a i tak przecież niektórzy robią rozeznanie i nawet odnośnie certyfikowanych przewodników (będę się już trzymać tego przykładu) zasięga się opinii: jest dobry, czy nie jest dobry.

      Powtarzam: ktoś bez żadnego "papierka" i tak odpadnie z rynku, lub też w ogóle na nim nie zaistnieje. Paradoksalnie, być może trzeba się będzie bardziej wykazać, niż w przypadku obecnego certyfikatu.

      Nie przeceniałabym także roli dotychczasowych uprawnień. Z jednej strony mamy maksymalnie wyśrubowane wymagania kursowo-egzaminacyjne odnośnie zawodów certyfikowanych, z drugiej śmieciowe dyplomy prywatnych wyższych uczelni, które działają w myśl zasady: wy nam kasę, my wam papier.

      Usuń
    8. Opisałam się i zżarło :(

      Powtórzę to, co wydaje mi się najważniejsze, a mam wrażenie, że Ci umknęło: ludzie bez jakiegokolwiek papierka i tak nie zaistnieją w tych zawodach. Ba, klient wyostrzy swoją czujność i paradoksalnie trzeba będzie się bardziej starać, niż przy dotychczasowych certyfikatach. I dobrze.

      Z jednej strony mamy wyśrubowane wymagania kursowo-egzaminacyjne odnośnie certyfikowanych zawodów, z drugiej śmieciowe dyplomy prywatnych wyższych uczelni, mnożących się jak grzyby po deszczu i działających w myśl zasady: wy nam kasę, my wam papier.

      Usuń
    9. I ja powtórzę: ktoś bez "żadnego" papierka z rynku wcale odpaść nie musi, może istnieć na nim długo i z powodzeniem (dla siebie), czego nieco żartobliwym przykładem jest istniejące w BB centrum leczenia nerwic ziołami ;)

      O kupowaniu dyplomów pisałam w scence. Budzi to taki sam mój niesmak, jak chaotyczne próby rządu w celu deregulacji zawodów regulowanych. Więc konkluzja jest taka: deregulujmy, ale z głową, a nie poprzez obniżanie wymagań.

      Usuń
    10. Centrum leczenia nerwic ziołami, podobnie jak wszelkie gabinety wróżb, energoterapii itp. to przykłady z innej beczki. Z definicji nastawione są na oszustwa i naciąganie naiwnych.

      Nie można utożsamiać deregulacji z brakiem jakiegokolwiek przygotowania do zawodu, bo nie o to w tym projekcie chodzi.

      Z kolei mądry klient weryfikuje uprawnienia (także obecnie, w dodatku zasięga opinii innych użytkowników). Nie sądzę, aby ktoś bez "papierka" mógł z powodzeniem utrzymać się na rynku.

      Usuń
    11. Jak widać - może. Może nawet twierdzić, że leczy.

      Usuń
    12. To przykład z innej "parafii". Ba, oni pewnie nawet mają "papierek" i to niejeden! No i ile jest on wart?

      Usuń
    13. Tyle, ile dyplom magistra Wyższej Szkoły Tego i Owego? ;)

      Usuń
    14. No widzisz, nie zawsze moc "papierka" działa ;)

      Usuń
    15. Oczywiście, że nie. I zupełnie nie o to chodzi, że papierek jest gwarancją jakości. Piszę o tym, bo w związku z tym, że od wielu lat trwa obniżanie wymagań, pomysł na deregulację jest ich konsekwetną kontynuacją.

      Usuń
    16. Według mnie błędem jest wiązanie deregulacji z obniżaniem wymagań, czy brakiem przygotowania do zawodu.

      Usuń
    17. Dlatego właśnie o tym piszę, że takie przeprowadzenie deregulacji uważam za błąd.

      Usuń
    18. Ja uważam deregulację za jak najbardziej pożądaną, wręcz potrzebną i to już lata temu.

      Usuń
    19. Acha, no i jej się nie boję ;)

      Usuń
    20. Bobe, ja też nie jestem przeciwko, ale nie w taki sposób, jak to jest proponowane, no-ż o tym właśnie piszę, także w komentarzach.

      Usuń
    21. Nie słyszałam, żeby padały hasła: teraz każdy, kto się oczyta może zostać przewodnikiem... (żeby już zostać przy moim wyjściowym przykładzie).

      Usuń
    22. Gdyby to był każdy, kto się oczyta, byłoby w porządku. Tyle, że teraz nawet oczytywać się nie trzeba, z czego te 33 procent uczniów i studentów, którzy w ostatnim roku ani jednej książki nie przeczytali z chęcią skorzysta. Bo czemu by nie? Skoro nie będzie żadnych egzaminów?

      Usuń
    23. ps. Zajrzyj chociażby do linku podanego niżej przez Andrzeja.

      Usuń
    24. Gruba przesada, napisałabym histeria, ale trudno mi o to podejrzewać akurat Ciebie ;)

      Usuń
    25. Trudno podejrzewać o histerię profesora Krzysztofa Dołowego. A mnie w tym wypadku towarzyszy nie tyle histeria, co agresja ;)
      Wobec kolejnych chaotycznych pomysłów rządu, wobec tych, którym się nie chce uczyć i wobec postępującej dewaluacji wykształcenia.

      Usuń
    26. Rozumiem, to grubsza frustracja ;)

      Usuń
    27. Nie. To nie frustracja. To agresja.

      Usuń
    28. Frustracja rodzi agresję :)

      Usuń
    29. Rodzi. Ale nie jest jej jedyną możliwą przyczyną. Agresja nie zawsze jest dzieckiem frustracji.

      Usuń
    30. Ale brzmisz (grzmisz;) na sfrustrowaną.

      Usuń
    31. Mnie to wkurwia, to grzmię :)

      Usuń
    32. Wyluzuj... w końcu terapeuty nie uwalniają :)

      Usuń
    33. Nie muszą. Jest tak niewyregulowany, że można "leczyć" nerwice ziołami.

      Usuń
    34. Nooo, to czemu się za nich nie bierzesz? ;) To o wiele gorsze od uwalniania, to jawne oszustwo.

      Z drugiej strony... Może tylko odpowiednio drogie placebo jest skuteczne? ;)

      Usuń
    35. No i uważaj, bo jak firemka przeczyta o niewyregulowanym, sfrustrowanym i agresywnym terapeucie, to Ci podeśle próbki ziółek :D:D:D

      Usuń
    36. Biorę się od początku. Bo to doskonały przykład tego, co się dzieje, jeśli pewne zawody (zwłaszcza związane z odpowiedzialnością za innych ludzi) są "uwolnione". Do dziś nie ma ustawy o zawodzie psychologa. A poziom wiedzy o świecie ogółu społeczeństwa jest tak niski, że łyknie wszystko, co będzie atrakcyjnie opakowane i łatwe w użyciu.

      Usuń
    37. A jednak frustracja (nie przeczę, że to ta rodząca agresję:):):)

      Usuń
    38. No i znowu najprawdopodobniej inaczej rozumiemy słowa...

      Usuń
    39. To nie kwestia słów i definicji.

      Usuń
    40. Więc jak rozumiesz frustrację?

      Usuń
    41. Napisałam, że to nie kwestia słów i definicji, nie ma więc sensu definicji ustalać :)

      Usuń
    42. I po raz drugi dochodzimy do punktu, w którym kiedy proszę o doprecyzowanie, co masz na myśli - mówisz, że nie ma sensu definicji ustalać :)
      Szkoda.

      Usuń
    43. Bo nie ma sensu, a ponieważ świątecznie się urlopuję, to muszę przerwać mój eksperyment scenkowy, czyli badanie jak długo można ciągnąć rozmowę, która już dawno się skończyła :D:D:D

      Usuń
    44. Miłego urlopu oraz większej precyzji ;)

      Usuń
    45. Teza potwierdzona: ostatnie zdanie zawsze musi należeć do Eli :D
      Miłych świąt i mniejszej upierdliwości ;)

      Usuń
    46. Nie chcę być mniej upierdliwa :)

      Usuń
    47. Bo ja już od dawna nie bawię się w zabawę pt.: Kto się odezwie, ten... ;)

      Usuń
    48. Teza potwierdzona i sporo obserwacji poczynionych :D

      Usuń
    49. Zawsze służę pomocą, także jako obiekt tychże ;)

      Usuń
    50. Zaglądam po długiej niebytności i co widzę? Nie ciemność, widzę odpowiedź! ;)

      Usuń
    51. Zawsze będzie na Ciebie czekać :) Możesz sprawdzać, możesz przyjąć na wiarę ;)

      Usuń
  8. Inflacja wyksztalcenia i zeszmacenie edukacji:
    http://www.polityka.pl/kraj/wywiady/1500229,1,rozmowa-z-prof-krzysztofem-dolowym.read?backTo=http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1525399,1,aaaaaaaby-zamowic-magisterke.read

    OdpowiedzUsuń
  9. Żeby móc robić to co robię musiałam kilka lat studiować. No ale cóż... przyjdzie pora ustąpić miejsca komuś bez wykształcenia ale za to młodszemu, pełnemu wigoru i zapału do pracy. I uważam że to niesprawiedliwe że nie wszystkie zawody są tym objęte. Chętnie zostałabym teraz lekarzem; chirurgiem albo kariologiem:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo dlaczego nie? Skoro chcesz? ;)
      Uśmieszek na końcu poprzedniego zdania tylko trochę jest żartobliwy.

      Usuń
  10. Może znieść część egzaminów na prawo jazdy, wszak kategoria B wystarczy, a autobus czy tir w zasadzie jeździ tak samo, jak samochód osobowy ;)

    PS. Słyszałam o studentach polonistyki, co nie czytają książek oraz o praktykantce z historii mówiących uczniom o Władysławie Łokietko ;)
    Evik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysł tak absurdalny, że aż się dziwię, że ministrowie na niego nie wpadli ;)

      Usuń
  11. Ja bym chciała zostac chirurgiem miękkim, bo jestem za miękka na twardego. Niestety nie znalazłam na liście. Z drugiej strony uważam, że rynek i tak zweryfikuje chętnych. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakim kosztem zweryfikuje? Ilu klientów musi ponieść stratę lub szkodę?

      Usuń
  12. No, bardzo to "budujące'. Zaczęłabym reformę kształcenia (przygotowania do zawodu)jeszcze raz od dołu, od pierwszej klasy i tak po kolei.Zrobiłabym porządną selekcję do szkoły średniej, wprowadziłabym normalną maturę. Wprowadziłabym egzamin na studia i nie uwalniałabym pewnych zawodów za nic na świecie. Zanim rynek wyreguluje sporo osób się natnie. A poza tym dlaczego szkolnictwo zeszło na psy? Bo... najpierw wychowanie bezstresowe, potem Broń Boże uczeń nie może siedzieć więcej niż ... godzin w szkole, potem... Broń Boże uczeń nie może mieć więcej niż.... materiału...potem uczeń nie może się stresować na egzaminach...sześciolatki do nauki???? oh odbiera się dziecku dzieciństwo.... student płaci? student wymaga.... bezstresowego natychmiastowergo wpisu do indeksu itd. Teraz liczy się papierek, ale co to za papierek- bez pokrycia śmieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaskółko kochana, właśnie to miałam na myśli. Cieszę się, że nie tylko ja tak myślę. Zupełnie nie ciesze się, że tak jest.

      Usuń
  13. Wszystko stanęło na głowie jak powiedziała moja mama i ja się z nią zgadzam.

    OdpowiedzUsuń
  14. Życie w naszym kraju robi się coraz bardziej ryzykowne.
    Jeszcze nie zderegulowali mojego zawodu, ale to kwestia czasu, kiedy pracownik budowlany, który spędzi w Niemczech parę miesięcy i nauczy się porozumiewania i rozmowy o pogodzie będzie mógł otrzymać pieczęć przysięgłego i "tłumaczyć" dokumenty prawne czy medyczne, bo budowlane to z pewnością!
    Przerażające!
    My tu mamy nie salę samobójców, tylko KRAJ SAMOBÓJCÓW!
    Zatrważające jest jednak to, że nie bardzo póki co jest gdzie uciekać...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za tłumaczy się jeszcze nie zabrali. Ale te 49 zawodów, które mają iść na pierwszy rzucik deregulacji, to dopiero początek. Pełna lista ma być podana w listopadzie.

      Usuń
  15. "Deregulacja pozwoliłaby dostosować rynek pracy do polskich realiów, w których ani jednej książki nie przeczytało 25 procent osób z wykształceniem wyższym" itd. Nieprawda. Powoływane badanie mówi, że 25% nie przeczytało ani jednej książki w ostatnim roku, a nie tak w ogóle.
    Manipulacja! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za uważne czytanie i zwrócenie uwagi. Tekst przeredagowywałam kilka razy i najwyraźniej w trakcie kolejnej redakcji uznałam ten kawałek za tak oczywisty (dla mnie), że go wycięłam. Błąd. Już poprawiony :)

      ps. U góry, nad komentarzami jest taka prośba: "Będzie miło, jeśli podpiszesz się pod swoim komentarzem. Różne opcje podpisu wybierzesz z rozwijanej listy pod oknem, gdzie wpisujesz komentarz. Wystarczy imię lub nick w polu NAZWA."

      Usuń
  16. Mój mąż zajmuje się od 20 lat jedną dziedziną, przy czym był w moim mieście pionierem jako osoba prywatna. W międzyczasie ktoś wpadł na pomysł tzw. licencji i zmuszony był takową uzyskać, przy czyn tak naprawdę to on mógł być egzaminatorem siebie. Dodam, że nie tylko musiał pisać pracę, ale także odbyć zalecane płatne szkolenie. Kuriozum! On zawsze był i jest przeciwny licencjom. Rynkowi pozostawia weryfikację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja też pamiętam absurdalne sytuacje. Kiedyś przez pół roku pracowałam w szkole (tyle wyrobiłam w tym systemie i małolatami w wieku gimnazjalnym) i w związku z tym zażądano ode mnie tzw. uprawnień pedagogicznych. Wstępnie się zgodziłam i zgłosiłam do stosownego biura. No i okazało się, że muszę odbyć szkolenie. A ma je prowadzić panienka, która średnio błyszczała na zajęciach prowadzonych przeze mnie jakiś rok wcześniej :)

      Ale zaufania do rynku, jako jedynej "instytucji" regulującej, nie mam.

      Usuń

data:blogCommentMessage