Testosteronowy fiutek



Odkąd kilka lat temu, będą w wieku dojrzałym, bo tuż przed jungowską statystyczną połową życia, nauczyłam się w końcu pływać (patrz scenka "Totalna inwigilacja"), regularnie uczęszczam na basen i mam z tego mnóstwo frajdy. Sformułowanie "w końcu" ma duże znaczenie, ponieważ zanim trafiłam na wspomnianego w przywołanej tu scence instruktora cudotwórcę, zaliczyłam kilkanaście zakończonych kompletnym fiaskiem prób nauki tej umiejętności, począwszy od lekcji WF na basenie olimpijskim w Oświęcimiu odbytych w pierwszych klasach podstawówki, poprzez starania moich znajomych, a kończąc na ostatecznej próbie podjętej przez mojego ojca, któremu, tak jak i poprzednim instruktorom, zarówno amatorom jak i zawodowcom, udowodniłam, że nie  tylko nie unoszę się na wodzie, ale i jestem w stanie pociągnąć na dno solidny sosnowy pieniek mający służyć za pomoc w treningu, który wcześniej pięknie pływał po powierzchni mazurskiego jeziora.

Sukces instruktora cudotwórcy polegał na tym, że przyjął moją perspektywę i nie próbował mnie wbrew wszystkim moim doświadczeniom przekonywać, że człowiek unosi się na wodzie. Moje doświadczenia wskazywały bowiem, że są ciała, które unoszą się na wodzie, takie jak na przykład plastik czy drewno oraz ciała, które się nie unoszą, na przykład ołów, beton i ja. 

 

Instruktor cudotwórca stwierdził: "No, jak się pani nie unosi, to się pani nie unosi. Moim zadaniem jest panią nauczyć się unosić". Jak powiedział, tak zrobił w ciągu zaledwie 7 lekcji pływania, po których unosiłam się żabką. Twierdził też, że jest w stanie nauczyć pływać każdego, kto ma przynajmniej dwie kończyny, obojętnie które i ja mu wierzę, biorąc pod uwagę to, że zdołał nauczyć nawet mnie.

Od tamtego czasu nauczyłam się jeszcze zawracać w wodzie (nie jest to wcale łatwe i takie oczywiste dla kogoś, kto uczy się pływać przed statystyczną połową życia) oraz pływać na plecach, co widać na załączonym obrazku, a także po prostu leżeć luźno na wodzie, z czego czerpię ogromną przyjemność, wciąż podszytą niedowierzaniem. 

Ograniczenia wynikające z epidemii spowodowały kilkumiesięczną przerwę w wizytach na basenie, więc kiedy w końcu wybrałam się na Warszawiankę, doświadczyłam takiego wyrzutu endorfin, że myślałam, że się rozpuknę, a w drodze do domu nie byłam się w stanie opanować i uśmiechałam się do mijanych przechodniów. 

Ale do brzegu. Pływam sobie na torze, który dzielę z dziewczyną pływającą tak pięknym kraulem, że zazdrość mnie zżera i cały czas się gapię oraz starszą panią, która tak jak jak przed kilku laty stara się mniej więcej ogarnąć żabkę. Jest fajnie, bo dla trzech kobiet jest wystarczająco dużo miejsca, by tor zapewniał komfortowe warunki, nikt na siebie nie wpada, nie wymija się i nie chlapie (dziewczyna pływa bezgłośnie i bez towarzyszących wymachom fontann). Jest fajnie,  dopóki naszego toru nie postanowi zaanektować testosteronowy fiutek. 

Mógłby oczywiście iść na tory obok, oznaczone do szybkiego pływania, ale nie, przecież nie będzie się ścigał z innymi testosteronowymi fiutkami, choć miejsca by tam dla niego starczyło. Będzie się ścigał z nami. Więc się ściga, wymija obok, wymija pod wodą, chlapie łapami, bo nie umie pływać tak elegancko, jak ta dziewczyna, przepycha się, a kiedy mu za ciasno, nurkuje pod sznurkiem na sąsiednie tory i tam też urządza sobie wyścigi, a potem wraca na nasz tor i znowu się przepycha między nami i wygląda, że mu to sprawia satysfakcję. Co za buc. 

Życzę fiutkowi, żeby go spotkały wszystkie opisywane w literaturze skutki uboczne sterydów anabolicznych z obniżeniem libido, zaburzeniami erekcji oraz demaskulinizacją włącznie. 

Frajda z pływania zdecydowanie się zmniejsza, zastanawiam się, czy go "niechcący" nie podrapać długimi paznokciami, kiedy będzie  się obok przepychał.

Jak jednak się fiutek nagle pojawił, tak zniknął. Miał szczęście.

5 komentarzy:

  1. Oj znam ja już takich basenowych rozpieraczy. Wskoczy toto do wody, natrzepie tych kilowatów wszystkimi kończynami, a na koniec spogląda na wszystkich czy aby na pewno zrobił odpowiednie wrażenie. Oczywiście styl pływania fatalny, ale bynajmiej nie o pływanie tu chodzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę. Sam pływam wyłącznie w jednym kierunku tj. pionowo w dół. Niby wyrosłem nad morzem, niby przeżyłem wojsko, ale jak nie umiałem w poziomie tak dalej nie umiem. I jakoś mnie nie ciągnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety prymitywne buraki są jedną z najpowszechniejszych chorób cywilizacyjnych. Najczęściej też nie da się ich uniknąć w życiu od czasu do czasu.
    Znając Twoją zawziętość też dodam, że chłop miał szczęście, że jednak dość szybko się zmył. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. rozumiem sprawę, ale nie doświadczam... uczęszczam tylko na jeden obiekt /moim zdaniem za rzadko zresztą, ale to już osobna sprawa/, gdzie jest siłka i basen... ale tam takie coś nie przechodzi, jest miło i sympatycznie, nikt nikomu nic nie zaburza... tag #Raszyn, a dalej sobie już poradzisz...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
  5. oh, a mnie się marzy zawracanie w wodzie

    OdpowiedzUsuń

data:blogCommentMessage