Autobus PKS z Bielska-Białej do Krakowa. Od wjazdu za granicę administracyjną miasta czekam na znajdująca się po prawej stronie Zakopianki malutką stację kolejową Borek Fałęcki, na której podczas dojazdów na studia pociągiem relacji Oświęcim – Kraków-Płaszów wysiadłam ok. kilkaset razy. Zerknę, powspominam – myślę. Autobus szybko mija budynek stacji. Szlaban jest, kiosk jest, budki z hamburgerami od strony Zakopianki nie widać, ale pewnie też jest. Błogo. Aż nagle siadam na baczność: niebieska tabliczka z nazwą informuje, że to Kraków Łagiewniki. Co jest? Pomyliło mi się, a następna to jest Borek Fałęcki? Pierwsze oznaki sklerozy? Zawsze się tak nazywała, a tylko mówiliśmy „Borek Fałęcki”? Nici z sentymentalnych klimatów kolejowych, bo rzecz nie daje spokoju.
Sprawdzam w necie: stoi nazwa „Kraków-Łagiewniki” jak byk, czyli skleroza mnie dopadła. Zaczynam wątpić we własną pamięć, ale ratuje mnie mentalność chomika, przechowującego wszystko, co się da. W starych papierach znajduję pomięty, ale czytelny bilet kolejowy z 1996 roku, na którym też jak byk stoi, że jechałam z Oświęcimia do Borku Fałęckiego, a nie jakichś Łagiewnik. Gdyby nie ten bilet, pewnie bym odpuściła, zwalając wszystko na złudzenia pamięci. Zaglądam do netu ponownie. Mam. Już wiadomo, co się stało z nazwą.
Informacja z wikipedii: "Kraków Łagiewniki - przystanek kolejowy w Krakowie, w województwie małopolskim. Dawna nazwa przystanku to Kraków Borek Fałęcki. Przystanek znajduje się w pobliżu Sanktuarium Bożego Miłosierdzia i jest dogodnym punktem dojazdowym dla pielgrzymów".
Informacja z 2005 roku ze stron PKP: Przystanek istnieje od 1884 roku. „Nazwa stacji zmieniona ze względu na ułatwienia dla pielgrzymów podążających drogą kolejową do sanktuarium”. Tabelka z historią nazw: Od stycznia 1911 do września 1939 stacja nazywała się Kraków Borek Fałęcki. Od września 1939 do marca 1945 - Krakau Borek Falecki. Od zakończenia wojny do 2002 - Kraków Borek Fałęcki.
Stacja cały czas nazywała się Kraków Borek Fałęcki. Dopiero, jak sanktuarium nastało, trzeba było zmienić. Kościół przejął od Krakowa 358 ha gruntów w ramach rekompensowania strat z okresu PRL. Nazw już mogliby nie zmieniać, bo nawet Niemcy tego nie zrobili.
Linki:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kraków_Łagiewniki
http://www.kolej.one.pl/index.php?dzial=stacje&id=4489&okno=informacje
http://www.kolej.one.pl/index.php?dzial=stacje&id=4489&okno=historia
http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1501001,1,krakow-nie-chce-oddawac-ziemi-kosciolowi.read
W Krakowie dosyć łatwo zmieniano nazwy, cześć pod hasłem "przywracania". Tak np. ul. Reja, przywrócono na Radziwiłłowską... Nie mam sentymentalnego stosunku do nazwy Borek Fałęcki, bardziej miałem do Reja... Zaklinanie pamięci jest dość powszechne... Ci, którzy pamiętają, zwykle nie sa zbyt lubiani.
OdpowiedzUsuńAristos
Wkurzają mnie takie rzeczy! tyle mam do powiedzenia.
OdpowiedzUsuńZawsze mnie zastanawiało dlaczego kościół ma tak duży wpływ na życie ludzi, niekoniecznie wierzących? I jakoś nie jestem w stanie z tym się pogodzić. Bo wiara wiarą, a życie powinno toczyć się odrębnym torem. Kasia
OdpowiedzUsuńJak to, dlaczego ma wpływ? Bo aktywnie do uzyskania tego wpływu dąży! Choćby przez próby wpływania na prawo (patrz np kwestia in vitro). Nie wystarcza hierarchom rząd dusz, chcą mieć w garści rząd i ustawy. W tym dążeniu Kościoła katolickiego do władzy nie widziałabym nic nagannego, gdyby ograniczało się do nawoływania z ambon do wiernych i władzy nad ich sumieniami. Ale jeśli już pomysły i zachłanność Kościoła zaczynają zahaczać o próby kształowanie życia WSZYSTKICH, także niewierzących, a nie tylko katolików - to jest niewłaściwe i to jest nadużycie. Ba! To są zapędy okupacyjne. Katolikom Kościół prawo nawet zabraniać przystępowania do komunii, jeśli popierają in vitro, czy nie chrzcić dzieci, jeśli rodzice żyją bez ślubu, proszę bardzo: każde stowarzyszenie i klub ma prawo określać wymagania wobec swoich członków i obowiązujące ich zasady. Mnie to nie oburza. Ale od reszty wara. Wara od ustaw, które mają obowiązywać także niekatolików i wara od nazw stacji kolejowych.
OdpowiedzUsuńjeśli jadę załóżmy w Tatry, to wysiadam na stacji w Zakopanem. nie ma takiej potrzeby, żeby zmieniać nazwę stacji na np. "Tatry tuż tuż", żebym łatwiej zorientowała się gdzie mam wysiąść. gdybym zamierzała wybrać się do Łagiewnik i gdyby ktoś powiedział mi, że powinnam wysiąść na stacji Borek Fałęcki, to pewnie bym tam wysiadła. nie wiem dlaczego tak się dzieje, może pielgrzymi podekscytowani perspektywą bycia w sanktuarim mają obniżoną percepcję i się gubią, a może to po prostu uśmiech władz lokalnych w stronę kościoła. uśmiech uśmiechem, nie mniej jednak gdybym była pielgrzymem mającym świadomość przyczyn przekształcenia nazwy stacji kolejowej, chyba poczułabym się obrażona.
OdpowiedzUsuńpozdr
Ania
Aniu, sugerujesz, ze pielgrzymi gupieją* od ekstytacji religinej? Możliwe, nie wiem, nie byłam nigdy na pielgrzymce, może faktycznie pod koniec są już tak pogubieni, że nie byliby w stanie zapamiętać nazwy stacji.
OdpowiedzUsuńCo nie znaczy, że nazwy należy dostosowywać do ich poziomu.
* gupota = wyższy poziom głupoty
mnie zdarzyło się raz powracać do domu z przesiadką w Częstochowie w najbardziej gorącym okresie pielgrzymkowym i nie mam dobrego zdania o pielgrzymach, którzy w jakimś chyba amoku tracą zdrowy rozsądek.
OdpowiedzUsuńbardzo szybko okazało się, że jestem ich siostrą, od czego nie byłam w stanie uciec na powierzchni rozmiarów moich obu stóp w zapchanym korytarzu pociągowym (osobiście pomyślałam sobie, że chyba najstarszą, bo jakoś musiałam z nimi koegzystować przez kilka h i to na MOICH zasadach;)). status siostry utraciłam, jak poziom mojej irytacji osiągnął maksimum, po tym jak jakaś tęga pani bez pytania raczyła zalec na moim plecaku, nie zważywszy na jego zawartość. wówczas to usłyszawszy kolejną "siostrę" oświadczyłam, że nie jestem niczyją siostrą, co spotkało się z konsternacją graniczącą z obrzydzeniem. najbardziej jednak oburzył mnie moment wsiadania do tego, jakby na to nie spojrzał, trudnego pociągu. widziałam tratujących się wzajemnie pielgrzymów, widziałam pielgrzymów tratujących osoby niepełnosprawne i wówczas pomyślałam sobie, że pokładów chrześcijaństwa starcza im chyba tylko na wejście na Jasną Górę, a potem... potem to już nieważne, przyjadą za rok i będzie im odkupione.
zatem Elu, może nie sugeruję, ale dopuszczam to jako wielce prawdopodobną ewentualność ;)
pozdr
Ania
Siostro, nie doceniasz głębi oderwania wiary tych pielgrzymów od szarej codzienności. Toż to mistycy byli! Co tam będą dbać o współpasażerów, co tam zwykła uprzejmość, co tam niepełnosprawni, jak tu gnać trzeba na głodzie przeżyć mistycznych pod częstochowski obraz, co tam stratowani po drodze - jak nie gnali w tym samym kierunku, to widać niewierni, jak gnali wolniej i dali się stratować, to pewnie ich wiara słabsza ;)
OdpowiedzUsuńNo no Elu nie wiedziałam że z ciebie blogerka ;)
OdpowiedzUsuńPozdrów ode mnie swoje kocie pociechy ;)
Mama Jarpena :)
A tam, blogerka. Podpatruję, podsłuchuję, zapisuję :)
OdpowiedzUsuńPopytałem znajomych ludzi, któzy albo jeżdża albo jeździli do Krakowa. Kojarzą stację Borak Fałęcki. Kojarzą również to, że stacja teraz nazywa się inaczej. Nie zastanawiali się nad tym nigdy zbyt głęboko ale zmuszeni przeze mnie do refleksji, którą Ty Elu zainicjowałaś rzeczywiście w końcu okazyw3ali dezaprobatę. Dla mnie jednak znamienne jest to, że na koniec zawsze było coś w rodzaju wzruszenia ramionami i zdanie "i co z tego, że zmienili nazwę, to zawsze będzie Borek Fałęcki". Zawsze to jakieś pocieszenie. Piotrek.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mimo różnorakich zakusów Borek Fałęcki Borkiem Fałęckim w umysłach pozostanie. Na szczęście metod orwellowskich towarzyszących wprowadzaniu nowych nazw jeszcze się nie stosuje.
OdpowiedzUsuńKtórzy a nie "ktozy" oczywiście. To była literówka.
OdpowiedzUsuńPodobnie z Wyspą Sobieszewską, od urodzenia jeździłam na Wyspę Sobieszewską, która niegdyś zresztą półwyspem była i odseparowała się zawrotną ilością sił i środków po to by dwa lata temu zostać wcieloną do Gdańska jako gmina...
OdpowiedzUsuń