Sesja terapeutyczna z 27-letnią kobietą, ofiarą przemocy domowej. Pacjentka silnie emocjonalnie uzależniona od męża, obwinia się o atmosferę w domu, stara się go udobruchać, spełniać jego zachcianki, „być grzeczna” i uległa, co jedynie nasila przemoc. Pacjentka od początku sesji usprawiedliwia agresywne ataki męża:
- Proszę pani, ja wiem, że to dlatego, że on jest zazdrosny, a tak łatwo się denerwuje, ja się staram nie dostarczać powodu, ale wie pani, jak to jest... On jest taki uczuciowy i to wszystko dlatego, że on mnie tak bardzo kocha i dlatego.
- Czyli mówi pani, że mąż panią bije i krzyczy na panią, ponieważ panią kocha?
- No tak. Tak można powiedzieć.
- Czyli według pani, jego agresja jest objawem miłości do pani?
- No tak, jakby mnie przecież nie kochał, to by się tak nie złościł bardzo na wszystko.
- A proszę powiedzieć... Pani kocha męża?
- Bardzo.
- To dlaczego go pani nie bije?
- ...
(opowiedziała Ewa G. - psychoterapeutka)
To może być dobry początek wychodzenia z destrukcyjnej sytuacji, przez zmianę myślenia o niej, a poprzez pokazanie pacjentce błędnych schematów i absurdalności jej toku myślenia - zaprzestanie usprawiedliwiania przemocy ze strony partnera i uznanie swojego prawa do bezpieczeństwa i poszanowania własnych granic.
W tej sytuacji pacjentka mogłaby odpowiedzieć: „Ponieważ nie bije się kogoś, kogo się kocha”. Reakcja terapeuty: „No więc właśnie, cieszę się, że pani to powiedziała”. No więc właśnie.
a przy okazji link:
Paradoks terapeutyczny
tzw. 'babski bokser' to mężczyzna, który paradoksalnie kocha partnerkę w nie tylko dla siebie najwłaściwszy sposób. Często akceptacja kobiety pozwala na to, bo przecież to ona zawiniła i musi ponieść karę. To takie proste dla ofiary. Przemoc to wyraz miłości, a nie przemocy, bo bije, dlatego, że kocha.
OdpowiedzUsuńzasadniczo milosc to milosc a przemoc to przemoc,boli cierpienie i ponizenie.Nie ma tu wspolnego mianownika.paradoksalnie osoba ktora kocha bierze to czasem za objaw milosci ale oprawca wierzcie mi dobrze wie ze to nie milosc ale chec panowania i podporzadkowania sobie innej osoby i wykorzystania np w sferze sexu bo jest wygoda miec pod reka ,w sferze materialnej tez zdarza sie a glownie w sferze emocjonalnej bo sam jest pokrecony i musi pokrecic jeszcze komus zycie ja to przeszlam i wiem o czym mowie .najpierw mnie uwiodl,oczarowal,uzaleznil,,wywolywal we mnie tkliwosc jak mowilam,,wspanialy,odlotowy sex,wdziek i urok dobrze wiedzial ze jestem glodna milosci i samotna.on z pozoru nikt w gruncie rzeczy manipulant zreszta pozniej chwalil sie tym .Ja piekna,wlasny biznes dobre serce.rozkochal mnie w sobie a pozniej pokazal kim jest.bicie katowanie,rozwalone kolano krzeslem metalowym,wbijany dlugopis w cialo garnek z olejem,rozbita glowa,uderzenia w zebra,pekniete,wyrwana noga,.ciagle ucieczki,wyrzucanie z domu w koncu interwencja gardy,schronisko dla ofiar przemocy znow powroty bo juz wyalienowal mnie ze znajomych a to wszystko na obczyznie brak pracy brak pieniedzy i znow czarujacy i zyc bezemnie nie moze i znow ataki zazdrosci i noz przystawiany do gardla i ucieczki wynajmowanie pokoi i tak 2LATA.i wiecie co.zrobil mi takie pranie mozgu i chociaz juz wiem o co chodzi i na kogo trafilam to kazdy dzien bez niego jest udreka ale walcze zaciskam zeby i prosze Boga zeby trzymal mnie od tego czlowieka daleko.to straszna choroba i trauma.dlugo bede z tego wychodzila i mam nadzieje ze mi sie uda
UsuńDziękuję za ten komentarz. Trzymam kciuki.
Usuń„To dlaczego go pani nie bije?”
OdpowiedzUsuńCięte riposty przydatne w każdym zawodzie! :)
A jak była rzeczywista dalsza część rozmowy? Czy udało się pacjentkę naprowadzić na odpowiednie tory myślowe?
OdpowiedzUsuńWitaj :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak jak Andrzej, jestem ciekawa dalszego ciągu rozmowy. W moim otoczeniu jest taka osoba. Już nie wiem jakich argumentów używać. :(
Zadałem pytanie, jak dalej potoczyła się rozmowa, bo obawiam się, że Ela jest zbyt optymistyczna- takie spojrzenie pacjentki na sytuację i samą siebie jest oczekiwane przez terapeutę, a sprawy mogły się potoczyć trudniejszym torem..
OdpowiedzUsuńAndrzeju, myślę, że szybciej dalej będzie tkwić w takim związku, niż cokolwiek zmieni. Ofiara często jest ubezwłasnowolniona także psychicznie.
OdpowiedzUsuńTo jest bardzo proste, ale dla osoby stojącej z boku...
Dokładnie takie same rozumowanie mają faceci,którzy są bici przez swoje partnerki.Straszne jest to, jak można człowieka "urobić"...można pomiędzy miłością,a strachem postawić znak równości,dokładając do tego wyrzuty sumienia.Manipulacja najbliższą osobą-wyrachowanie,zezwierzęcenie czy tylko jakiś defekt mózgu?
OdpowiedzUsuńEch, Elu wrzuciłaś temat rzekę. Każdy z nas ma chyba z tym w jakiś tam sposób do czynienia i co za tym idzie własne obserwacje.
OdpowiedzUsuńKocha - to bije, kocha - to poniża, kocha - to znęca się psychicznie..... itd, itd.
I nic tego nie zmieni! Przyczyny bywają różne. Myślę, że przede wszystkich wzorce, brak samoakceptacji, brak szacunku do samej siebie i wiele można by wymieniać.
Dlaczego nie odchodzą? Przede wszystkim strach i zwyczajnie często nie mają gdzie pójść (pewnie i mają, ale nie wierzą, że sobie same poradzą). Boją się też samotności (no bije, ale czasami bywa dobry, kwiatek kupił 3 lata temu...).
Ten teren znają dobrze, potrafią się w nim jakoś poruszać, co będzie gdy go zmienią - tego nie wiedzą, więc boją się.
A bywa i tak, że nawet odchodzą, ale natychmiast znajdują sobie partnera jeszcze gorszego :(.
Jak to zmienić? Nie wiem. To cholernie ciężka praca nad sobą, a one nie mają ani chęci, ani siły...
Piszę "one" bo takie przypadki są bardziej znane, ale to dotyka obydwóch stron w związkach.
Zgadzam się w pełni z Marianką.
OdpowiedzUsuńPostawiłbym tylko pytanie : Kto tak naprawdę ma problem, ona z nim, ona z sobą, on ze sobą?
Zakładam, że jego problem z nią bywa tylko wyimaginowany.
Justi C: (wpisuję tak, bo nie mogę znaleźć gdzie "NAZWA";) Zgadzam się z poprzednikami - temat rzeka i bardzo poważny, co więcej tak naprawdę od niedawna głośno podnoszony i piętnowany, tak jak bicie dzieci...
OdpowiedzUsuńTylko, że dziecko - rodzice to troszeczkę inna
OdpowiedzUsuńzależność moim zdaniem.
aga_xy - Myślę, że zwyczajny, solidny wpierdol sprawdziłby się jako argument ;)
Ad Justi C) Temat jest podnoszony od paru ładnych lat, tak najwyraźniej zaczął być obecny w mediach po wejściu ustawy o przeciwdziałaniu przemocy (bodajże w 2005).
OdpowiedzUsuńps. Pod okienkiem, gdzie się wpisuje tekst komentarza jest taki paseczek z napisem "Komentarz jako:". Obok niego rozwija się okienko z możliwościami. Jest opcja Nazwa/adres URL. Klikasz w to i wpisujesz swoją nazwę :)
Ad Andrzej i aga_xy) Nie znam dalszego ciągu tej historii. Chciałam jednak pokazać, że wychodzenie z takich sytuacji jest długotrwałym procesem. Proces zmian musi się zacząć od zmiany myślenia pacjentki/pacjenta (bo jak słusznie zauważyła marianka, problem dotyczy obu płci) na temat sytuacji w jakiej się znalazł/a. Czyli: przestać się obwiniać (bo ofiary przemocy często poczuwają się do winy za to, sprawca je pobił czy upokorzył), zobaczyć, że dzieje się coś złego, na co nie należy się zgadzać.
OdpowiedzUsuńOfiara poddawana jest drastycznej manipulacji, porównywalnej do prania mózgu, dlatego tak trudno się jej wydobyć z chorego układu, a często osobom z zewnątrz pojąć, co je w takim układzie trzyma. A trzyma je często wieloletnia tresura, warunkowanie, które ma na celu jak najsilniejsze uzależnienie emocjonalne od sprawcy. W skład tresury wchodzi podważanie poczucia wartości, zastraszanie, upokarzanie, na przemian z okresami względnego spokoju, kiedy ofiara zaczyna wierzyć, że będzie dobrze (tzw. faza miodowego miesiąca). Każdy kolejny cykl tylko wzmacnia zależność.
To, co zastosowała Ewa, może rozpocząć proces zmian w myśleniu: przez wyjście z utartych torów: on mnie kocha, to ja zawiniłam, że musiał mnie zbić.
Baaardzo ryzykowna interwencja terapeutyczna. Błyskotliwa i poprawiająca samopoczucie terapeuty, ale efekt może przynieść odwrotny. Eluś, napisałaś o spirali przemocy, ale nie napisałaś o "trójkącie dramatycznym" - ofiary nie ma bez kata. Innymi słowy: błąd poznawczy ofiary (i kata) wynika z przekonania, że relacje międzyludzkie opierają się na schemacie bity/bijący. Co więcej - choć z tego "ofiara" zapewne nie zdaje sobie sprawy - te role są wymienne. A taka interwencja może utwierdzić ten schemat. Ja tam nie zaryzykowałabym takiej interwencji, ale każdy ma swoje metody...
OdpowiedzUsuńWłaśnie dlatego, abyś przypomniała o tej ważnej prawdzie, ze ofiary nie ma bez kata (i odwrotnie) Cię tutaj potrzebowałam. Obie role są sobie niezbędne. Najczęściej w trójkącie dramatycznym pojawia się jeszcze ratownik, wybawca i tak tańcza sobie chory taniec, wymieniając się rolami:
OdpowiedzUsuńAkt 1. Tata (kat) bije mamę (ofiarę), do akcji wkracza syn (ratownik) stający w obronie matki.
Akt 2. Agresja taty (kata) obraca się przeciwko synowi (ofiara), którego własną piersią zasłania matka (ratownik).
Akt 3. Syn (kat) zaczyna bić ojca (ofiara), którego zaczyna bronić matka (ratownik) i tak dalej...
Wyjście z tego sceniariusza możliwe jest wtedy, jeśli jedna z osób (w naszym przykładzie pani, która trafiła na terapię) po prostu zrezygnuje ze starej roli i przestanie być ofiarą. NIE wtedy gdy zamieni się w kata, jak sugeruje danger_mouse. Bo wtedy mamy dalszy ciąg przemocy. Tylko z inaczej rozpisanymi rolami.
Hmm... Przedmówcy jak czytam zapominają o podstawowej kwestii,tyczącej miłości,a mianowicie
OdpowiedzUsuń-Miłość jest ŚLEPA(!!!),lecz nie każdemu po ślubie przywraca wzrok!!!! Choć to reguła,od każdej istnieją wyjątki i tylko one stanowią regułę!!!
Sorry ,iż nie wpisałem się z imienia i nazwiska co niniejszym czynię -po prostu według Możliwości wyboru nie wiedziałem jak to zrobić :(
OdpowiedzUsuńSojka Edward.
Założenie, że miłość jest ślepa, to nic innego jak tylko próba ucieczki od wzięcia odpowiedzialności za swoje wybory i decyzje.
OdpowiedzUsuńA ślub czy jego brak nie ma nic do sytuacji doświadczania przemocy. Oczywiście, że formalności same w sobie nikomu nie otworzą oczu, bo też nie taka jest ich rola. Ale jak cię ktoś skopie albo zwyzywa, to już chyba zauważysz? I nie będziesz twierdzić, że nie zauważyłeś z powodu miłości?
Eluś, ten Twój makiaweliczny umysł... ("Właśnie dlatego, abyś przypomniała o tej ważnej prawdzie, ze ofiary nie ma bez kata (i odwrotnie) Cię tutaj potrzebowałam"). Czuję się niecnie zmanipulowana i wykorzystana. Też niecnie ;)
OdpowiedzUsuńA danger_mouse rozumiem: niby mnie uczyli jak się dystansować, a też mam czasami ochotę skopać sprawcę przemocy. Inna sprawa, że ofiarę również - komunikat jak z Kabaretu Starszych Panów: "Katuj! Tratuj!Ja przebaczę wszystko ci jak bratu. Męcz mnie!Dręcz mnie Ręcznie! Smagaj, poniewieraj, steraj, truj!", jaki wysyłają, jest aż nadto wyraźny. I ciężko się pracuje nad zmianą tego schematu, bo jak ktoś chce być skopany, to noga się zawsze znajdzie :(
Aneta, to był żart;) Ale rzeczywiście chciałam usłyszeć Twój głos w tej sprawie.
OdpowiedzUsuńBo rzeczywiście taka interwencja jest/może być śliska. Ofiara może ją bowiem potraktować jak zaproszenie i zachętę do wejścia w rolę kata, co w gruncie rzeczy utrzyma stary schemat, tylko z wymianą aktorów. A nie chodzi przecież o to, aby ofiara się mściła, bo w ten sposób, odgrywając się, oddając sprawcy, dalej będzie tkwić w tej relacji. Czasami to wiąże jeszcze mocniej.
Mnie się zdarza pracować z pacjentami za pomocą paradoksu, doprowadzenia ich destrukcyjnego toku myślenia do ściany, aby na własne oczy i uszy zetknęli się z tym absurdem. Bywa pomocne, bo szokujące. Ale oczywiście ryzykowne. Dlatego konieczne jest też wyjaśnienie intencji, aby pacjent zrozumiał dokąd zmierzamy.
Hm, ciekawe. Czy można to interpretować jako szukanie uznania społecznego przez masochistkę? Chodzi mi o samą jej decyzję pójscia do terapeuty. Tzn: to jest spełniona masochistka (miłość), ale ona wie, że sytuacje, które przynoszą jej satysfakcję są potępiane społecznie (jak inne "zboczenia"), i to jest jej główny dyskomfort. Idzie więc do terapeuty, by udawać przed sobą (i innymi), że jednak chce "być w społeczności", a tak naprawdę nie chodzi jej przerwanie bicia? Nie dziwię się, ze sprawa pozostaje na poziomie anegdoty (bez dalszego ciągu), gdyz nie mozna wykluczyć, że pytanie "dlaczego go pani nie bije" potraktowała jako absurd (jest masochistką, nie sadystką).
OdpowiedzUsuńWiem,Eluś,wiem :) Pamiętam jak w trakcie szkoły terapeutycznej zrobiłam tego typu numer i mój trener/coach/nauczyciel zapytał na superwizji, czy klient (kolega ze szkoły, bo ćwiczyliśmy na sobie) dał mi w zęby od razu, czy "oporował" do końca sesji. Oporował. A w dodatku później już mi nie zaufał. I wcale mu się nie dziwię. Dlatego dziś grzecznie najpierw proponuję, a potem dopiero ewentualnie realizuję. Ale ja pracuję w formule humanistycznej, gdzie relacja klient-terapeuta jest równorzędna.
OdpowiedzUsuńAd danger_mouse ("Kto tak naprawdę ma problem, ona z nim, ona z sobą, on ze sobą?") - przypuszczam, że jedno, drugie i trzecie. I nawet jeszcze on z nią. A ich ewentualne dzieci największy z nimi. Niestety :(
Anonimowy: to by było za proste. Raz, dlatego, że nie istnieje masochizm w czystej formie, podobnie jak sadyzm - to zjawiska wymienne. Ela to tłumaczyła na mechanizmie wymiany ról kat-ofiara.
OdpowiedzUsuńDwa, bo KAŻDY klient przychodzi do terapeuty po to, aby ten potwierdził jego obraz świata. I KAŻDY czerpie korzyści z trwania w chorym - zdaniem obserwatorów - układzie. Dla tej pani, jak dla wielu ofiar przemocy, są to być może korzyści wynikające z faktu bycia dobrą, oddaną żoną: "bo ona taka dobra, a on taki kat". Dlatego jej mąż - choć zapewne równie, albo bardziej zaburzony - nie zgłosi się raczej do terapeuty. On ma korzyści bezpośrednie, wynikające z poczucia mocy i wyładowania się na niej. Ona potrzebuje widowni, żeby uzyskać swoje.
Kurczę, jednak mnie wciąż przechytrza tendencja do wymądrzania się, ale trudno - najważniejsze to znać swoje wady :(
Aneta: absolutnie zgadzam się, że "klient" przychodzi do terapeuty, po to by potwierdził jego obraz swiata. To jest sprawa fundamentalna. W tej konkretnej sytuacji "klientka"-masochistka przychodzi do terapeuty, by jej mówił, że ona źle postępuje, by ją "katował", tak jak lubi. Mało tego ona za to płaci, jak każdy klient ządający usługi. W tym zwiazku terapeuta jest prostytutką. I kazdy odnosi korzyści. Terapeuta, jak każdy usługodawca, opowiada innym "prostytutkom" swoje przygody, chwali się bon-motami itd.
OdpowiedzUsuńkat - ofiara - otoczenie... tak sobie myślę, że jak mamy do czynienia z przemocą (i nie chcę określać, czy fizyczną, czy psychiczną), to zwykle działamy na dwa sposoby, oba do kitu:) jeden: obwinianie ofiary; nie zatroszczyła się o siebie, sprowokowała, drugi: chęć wyrównania rachunków w odniesieniu do napastnika (te tłumy żądne samosądu)... chciałabym, żebyśmy nauczyli się wspierać ofiary przemocy... nie, nie chodzi mi o głaskanie po główce i dawanie dodatkowych nagród "za cierpienie", chodzi mi o stwarzanie warunków do zmiany... w końcu to tytaniczny wysiłek - zmiana własnych schematów działania... i nawet jeśli człowiek się stara, robota żmudna i trudna (w starych koleinach tak wygodnie, a nie wiadomo, co czeka w nowych)... tak, masz rację Aneto - obie strony czerpią "korzyści", tylko na świecie wszystko tak działa - człowiek robi to, co mu coś daje, zaspokaja jego potrzeby... i strony toksycznego układu działają tak samo jak strony zdrowego - chcą maksymalizować osiągnięcie swoich potrzeb... różnica jest tylko, moim zdaniem, w wyuczonych mechanizmach ich zaspokojenia... cel jest dobry, tylko sposoby trzeba wyrzucić do śmieci, do bycia "dobrym" niepotrzebny kat, do bycia "mocnym" niepotrzebna ofiara...
OdpowiedzUsuńAd Anonimowy)* Masochiści (zwłaszcza spełnieni) raczej nie mają potrzeby szukania czegokolwiek u jakichkolwiek terapeutów, jak wszyscy spełnieni i zadowoleni ze swojego życia ludzie. Mówimy o sytuacji przemocy, a nie specyficznych preferencjach (nawet rozumianych metaforycznie, jako typ komunikacji), a różnica polega na tym, że ofiara przemocy nie chce, aby przemoc wobec niej stosować. Więc przychodzi po różne rzeczy, jak każdy klient czy pacjent i ma wiele, czasem sprzecznych motywów. Jednym z pierwszych kroków w terapii jest pomoc w uświadomieniu sobie przez pacjenta tych motywów, aby decyzję o ewentualnej zmianie podejmował świadomie. Jednak tu mowa już o głebokiej, zaawansowanej pracy terapeutycznej.
OdpowiedzUsuńKiedy w ośrodku interwencji kryzysowej zjawia się kobieta ze świeżymi sińcami i dzieckiem pod pachą, na takie subtelności nie ma czasu: to czas na przygarnięcie, danie noclegu, powiedzenie: tak, masz prawo uciec, chronić siebie i swoje dziecko, a on nie ma prawa cię bić, jutro zastanowimy się na spokojnie co dalej. Bo czasami nawet tego one nie wiedzą. Że nikt nie ma prawa ich tknąć.
Nie mówimy bowiem o pańci, która zjawiła się w ekskluzywnym prywatnym gabinecie psychologa, zastanawiając się, czy to dobrze, że jej się podoba, jak mąż czasami jest brutalny. Bynajmniej nie o takie sytuacje chodzi podczas pracy z ofiarami przemocy.
* o numerze IP 89.79.44.162 (jest was trochę, anonimów, więc skoro nie ma nicka, porządkuję po numerach)
Ela Grabarczyk-Ponimasz: W mojej przeglądarce nie ma żadnego pola na nick, gdyż pani strona jest źle napisana (w html, a nie w treści). Zmieniła pani temat, bo w inicjalnym wpisie nie ma nic o dzieciach, a tylko o "miłości" między kobietą i mężczyzną. Nie ma tam też nic o tym, że ona "nie chce" żeby on ją bił. Jak więc wykluczyć, że ona idzie do terapeuty (który przecież nie jest żadnym lekarzem), po to co lubi, tyle, że w sytuacji akceptowanej społecznie?
OdpowiedzUsuńAd Anonimowy)* O tym, że opisana kobieta jest ofiarą przemocy można przeczytać w pierwszym zdaniu postu. To zaś wyklucza domysł, że lubi to, co dzieje się w jej życiu, lub "chce" być bita, gdyż wtedy nie użyłabym ani słowa "ofiara" ani "przemoc".
OdpowiedzUsuńSłowo "miłość" użyte jest przewrotnie, jako przykład bardzo skrzywionego obrazu związku, w którym ofiary tkwią, w celu pokazania jak zaburzone (przez wieloletnie perfidne manipulacje ich poczuciem wartości, bezpieczeństwa itd. ze strony sprawcy) jest ich myślenie, że w którymś momencie zaczęły wierzyć, iż to, co się dzieje, to objawy miłości.
Nieco wyjasnień co do zawodu terapeuty: niektórzy są psychologami, niektórzy lekarzami, pedagogami, socjologami - to zawód wtórny wobec wykształcenia. Często myli się go z zawodem psychologa. Psycholog oczywiście nie jest lekarzem. Ale niektórzy terapeuci nimi są.
Co do podpisu: pod okienkiem, w którym wspisuje się komentarz znajduje się pogrubiony tekst Komentarz jako:, a obok niego okienko, w którym wybiera się opcję podpisu. To standardowy formularz komentarza bloggera, jasny dla większości uzytkowników. Jeśli jednak ktoś nie potrafi w taki sposób umieścić podpisu, zawsze może to zrobić w treści komentarza: ja wtedy będę się zwracała do tej osoby, a nie do wielu anonimów, chociaż oczywiście system zamieści nad komentarzem wpis o treści "Anonimowy pisze..."
Ad Katarzyna) "do bycia "dobrym" niepotrzebny kat, do bycia "mocnym" niepotrzebna ofiara..." - to mogłoby być idealne motto każdej terapii (nie tylko ofiar i sprawców przemocy). Mądre i piękne słowa, trafiające w sedno i pokazujące cel.
OdpowiedzUsuńKatarzyna: czuję i myślę bardzo podobnie. Dla mnie kluczem do pracy terapeutycznej jest jedno ze zdań, które napisałaś: "stwarzanie warunków do zmiany". Reszta pracy jest po stronie klienta.
OdpowiedzUsuńAnonimowy: bardzo radykalny osąd. Proponuję jednak, żebyś oddzielił terapeutę jako osobę od terapeuty jako "usługodawcy". Jako osoba funkcjonuje tak samo jak każdy inny człowiek: opowiada innym swoje przygody, w tym również chwali się "bon-motami". Jest jednak duża różnica: jego obowiązkiem jest chronić prywatność klienta (co zresztą wydaje się być także cechą ludzi "dobrze wychowanych", czyli dyskretnych). W przypadku terapeuty wynika to zarówno z zawodowego kodeksu etycznego, jak i ze zdrowego rozsądku - "zdradzony" klient nie zaufa, więc proces terapeutyczny zawiedzie ergo straci opinię, a co za tym idzie - źródło utrzymania. Zawodowo natomiast jest prostytutką w takim samym stopniu jak każdy usługodawca - jeśli w Twoim postrzeganiu każdy, kto bierze pieniądze za swoje usługi uprawia prostytucję, to zdecydowanie powinno się ją zalegalizować, bo w różnym stopniu uprawiamy ją wszyscy - ale to jeszcze bardziej dyskusyjna teza.
Następna sprawa to zdiagnozowanie tej klientki jako masochistki. Nie wiem, skąd taki wniosek. Ja nie potrafiłabym postawić takiej diagnozy na podstawie tej krótkiej anegdoty, ale może masz lepsze przygotowanie ode mnie. Zwłaszcza, że zjawisko "wyuczonej bezradności", charakterystyczne dla ofiar przemocy, nie jest masochizmem, choć pozornie może go przypominać. Wybacz złośliwość, lecz złoszczą mnie wszelkiego typu "nadużycia", w tym przyklejanie etykietek. Zwłaszcza, jeśli nie ma się odpowiedniej wiedzy w danym zakresie. W ramach uzupełniania tejże wiedzy: masochista, wbrew obiegowym opiniom, nie czerpie przyjemności z bólu, ale z ulgi, jaka następuje, kiedy ból minie - to rodzaj rozładowania, jakiego doświadczają również narkomanii czy alkoholicy, seksoholicy, itp. - w tym wypadku funkcję "narkotyku" spełnia ból. Tym samym, jeśli terapeuta będzie działał np.stymulując ten ból i nie dając możliwości jego rozładowania w gabinecie, klient ma ogromne szanse na uświadomienie sobie tego swojego mechanizmu obronnego i rozpoczęcie pracy nad zmianą dotychczasowych schematów postępowania. A co do tej klientki - nie sądzę, aby była masochistką. Ela pisała już o ofiarach przemocy: ich "wyuczona bezradność" i zrujnowane poczucie sprawstwa oraz własnej wartości wymagają najpierw kompleksowego "zaopiekowania się" (na zasadzie "ugaszenia pożaru", zlikwidowania objawów), a dopiero później ewentualnej terapii, czyli próby zlikwidowania przyczyn.
Kolejna rzecz: terapeuta (bez względu na szkołę terapii, jaka uprawia) nie ma prawa oceniać klienta i mówić mu, że źle postępuje. A jeśli tak robi, to jest dupa a nie terapeuta. Chyba, że jest to paradoksalna interwencja terapeutyczna, ale to już wymaga zbyt długich jak na te warunki wyjaśnień.
I wreszcie ostatnia kwestia: pytasz, jak wykluczyć, że potencjalny klient-masochista idzie do terapeuty po to, żeby się "ponarokotyzować", czyli żeby terapeuta mu wtłukł. Nie da się tego wykluczyć, ale weryfikuje to przebieg terapii. Praca nad zmianą schematów życiowych (o czym pisała Katarzyna) i sama terapia, wymagają tak ogromnego wysiłku, że taki masochista bardzo szybko by zwiał. Kwestia bilansu strat i zysków: znacznie mniejszym kosztem otrzyma cięgi od osoby, która nie ma przygotowania terapeutycznego, więc terapia najzwyczajniej w świecie mu się nie opłaca. I nie chodzi mi tu o kwestie finansowe ;)
Ela Grabarczyk-Ponimasz: Niech moim nickiem będzie „PP” (89.79.44.162)
OdpowiedzUsuńTo, że jest napisane, że kobieta z wpisu jest „ofiarą przemocy” może być tylko automatyczną, banalną kwalifikacją społeczną (na którą ona liczy), wcale nie wyklucza więc domysłów, że ona chce być poniżana. Z jej perspektywy terapeuta może odgrywać dokładnie tę samą rolę, co mąż. Pisze pani, że ów mąż prawdopodobnie stosuje długą „perfidną manipulację”. Ona idzie więc po kolejną katującą manipulację (terapeuta, jak pani pisze ma „zmieniać jej myślenie”). Efekt też jest podobny: użycie zgrabnego paradoksu-bon-motu, zapewnia terapeucie uczucie triumfu, a „klientce” komunikuje ten sam mężowski przekaz (że głupia jest), co i jej przynosi satysfakcję. I wszyscy są zadowoleni.
Aneta: dzięki za te wyjaśnienia, nie czytałem ich przed moim ostatnim wpisem (bo ich nie było). Niczego nie diagnozuję, bo, podobnie jak terapeuci, nie jestem lekarzem. Snuję domysły, to wszystko. (PP)
OdpowiedzUsuńPP: dlatego właśnie przeprosiłam za złośliwość:). Ja też nie jestem lekarzem, tylko pedagogiem, terapeutą i trenerem umiejętności interpersonalnych, więc nie mam przygotowania stricte diagnostycznego. Moje opinie są efektem zdobytej wiedzy i, a nawet przede wszystkim - doświadczenia. Z tegoż doświadczenia wynika też, że w pracy terapeutycznej wiedza czasem przeszkadza, bo czasem opinie czy też "diagnozy" zasłaniają problem klienta i w pewien sposób ograniczają również jego. Etykietyzują. A rzadko zdarzają się "czyste" typy osobowości, więc co zrobić z elementami, które nie pasują do diagnozy? Psychika to wciąż dość tajemniczy obszar. Tyle, że jeśli trafia do mnie osoba, której lekarze nie potrafili pomóc, a jej ciężka praca - z moją pomocą - pozwala jej odzyskać dobrostan, to jednak to działa. Chociaż bywa baaardzo nienaukowe. A co do anegdoty przytoczonej przez Elę: ja nie zaryzykowałabym takiej interwencji, ale w tym wypadku mogła akurat okazać się skuteczna. Bywa i tak.
OdpowiedzUsuńZapomnieliśmy wszyscy o jednym. To są wieloletnie wdrukowania, wyssane dosłownie z mlekiem matki.
OdpowiedzUsuńZałóżmy, że ta kobieta ma dwoje dzieci: syna i córkę. Córka widzi, że tak właśnie traktuje się kobiety, jakie ma więc szanse na dobry związek? Podświadomie będzie powielała tę kalkę i poszuka sobie takiego samego typa. A syn?? Będzie prał równo swoją kobietę jak tatuś.
I jak przerwać ten ciąg? To jest naprawdę ciężka, wieloletnia orka - jej i potencjalnego terapeuty (nieważne z jakim wykształceniem;))
Najważniejsze, że ona zrozumiała, że to trzeba przerwać!! Jak ma zrozumieć skoro to jest jej świat, innego nie zna.
Może dlatego pytanie (moim zdaniem wcale nie prowokującego do odwetu) "to dlaczego go pani nie bije" aby pomóc zrozumieć, że miłość nie jest równoważna z agresją.
No przecież od czegoś trzeba zacząć. A i tak szanse na zrozumienie są marne :/
Jak pisałam w poprzednim poście, one nauczyły się w tych chorym układzie poruszać. Nauczyły się też tego, że wszyscy dookoła jakoś im tam pomagają i wykorzystują to. Potem znowu wszystko wraca do normy - ich normy.
Eeech :/
Marianko, siejesz defetyzm ;) Oczywiście, że jest to ciężka praca - często na wiele pokoleń, ale możliwa do wykonania. I dużo zależy od rozłożenia akcentów: jeśli założysz sobie cel, zgodnie z którym masz osiągnąć jakiś "stan doskonały", to lepiej zrezygnować od razu, bo nie ma ludzi doskonałych i nigdy nie będziesz zadowolona i dumna ze swoich osiągnięć w tej (i prawdopodobnie żadnej innej) sferze. Ale jeśli założysz, że chcesz, aby było lepiej, to bardzo szybko zaczniesz cieszyć się życiem. A wyjście z wyuczonej bezradności oraz przerwanie spirali przemocy jest jak najbardziej możliwe i mówię to nie tylko jako terapeutka, ale również osoba - że tak pozwolę sobie nieco bardziej się odsłonić - której udało się tego dokonać w życiu prywatnym:)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że to ciężka praca, ale pokazuje też, że nawet tak trudne zmiany, jak wychodzenie z wieloletnich schematów i przekazywanych przez pokolenia rodzinnych skryptów, jest możliwa. To długi proces, nie dzieje się z dnia na dzień, często są to dwa kroki w tył - jeden w przód, ale cudowne jest przyglądać się i uczestniczyć w tej zmianie, patrzeć, jak zahukane, wystraszone, niepewne kobiety stają się silnie, pewne swojej wartości, nabierają odwagi i wiary w siebie, czasami wręcz rozkwitają :) Zaczynają wierzyć, że mają wpływ na swoje życie, że wcale nie są skazane na zawsze na to, w czym tkwiły, podejmują nieśmiałe, a potem coraz bardziej śmiałe decyzje.
OdpowiedzUsuńW poradni, w której pracowałam jakiś czas temu grupa terapeutyczna dla kobiet (współuzależnionych, ale często doświadczających przemocy) trwała rok. To było zdecydowanie za mało (nie miejsce to, aby narzekac na system...), ale nawet w tak krótkim czasie pacjentki dokonywały cudów :) Byłam zdumiona i zachwycona patrząc i słuchając ich podczas tej mozolnej, heroicznej pracy, wysiłku zmiany.
Co do spirali przemocy: normalne jest, że po okresie bierności, bezradności i wszechogarniającego lęku, kiedy zaczyna się pracę nad sobą, wahadło wychyla się w drugą stronę. Pojawia się złość, wściekłość, chęć odwetu i na to też trzeba dać w terapii (podkreślam - w terapii) miejsce i czas, na to, żeby te kobiety mogły poprzeżywać całą swoją siłę i moc wynikającą ze złości, a tłumioną przez lata ze strachu.
A potem dopiero można pójść dalej, wykroczyć poza schemat: albo ty mnie bijesz albo ja ciebie, dojśc do punktu, w którym jest gotowość do opuszczenia zaklętego kręgu. Pomału, każdy we własnym tempie. Ale da się :)
Tak! Tak! Ja nigdzie nie napisałam, że to jest niemożliwe :D Ale bardzo, bardzo trudne. Elu, do tej poradni trafiły kobiety, które chciały tych zmian, one już mają ten najważniejszy etap za sobą - CHCIEĆ. I śmiem twierdzić, że tych chcących jest marginalny wręcz procent.
OdpowiedzUsuńDo Anety: wiem, że się da :) Mnie się udało, moim siostrom niestety nie, powieliły ten schemat z tak zwaną nawiązką. Ja nie nałożyłam kalki, one tak i to z nadwyżką.
Powtarzam, wyjście z tego obłędnego kręgu jest możliwe, ale praca wieloletnia i powiedziałabym nawet, że do końca życia.
Warto jednak pracować :)
(Nie chciałam siać defetyzmu, wręcz przeciwnie. Niemniej jednak daleka jestem od hura-optymizmu ;) Potwierdzają to statystyki, niestety ;)
No cóż, mogłabym powiedzieć, że moje siostry też nie wyszły. Ale one wyszły - tylko inaczej. A ja prywatnie pielęgnuję moje małe szczęścia i sukcesiki, ale zawodowo jestem od tego, żeby wierzyć w moje klientki i za nie (używam rodzaju żeńskiego, bo jeszcze nie trafił do mnie mężczyzna będący ofiarą przemocy). Wierzyć tak długo i tak mocno, aż one same zaczną wierzyć w siebie. Miałam szczęście spotkać parę osób, które tak mocno wierzyły we mnie (przy okazji: Dzięki, Eluś). Teraz podaję dalej to, co sama dostałam. Jak przestanę wierzyć, zmienię pracę. Dla mnie to najlepsza z możliwych "zemst" na sprawcach przemocy: na moją małą skalę przyczyniać się do tego, aby było mniej bólu i cierpienia. Ale ja nawiedzona idealistka jestem, a statystyki mam w ... głębokim poważaniu ;) W końcu każdorazowo siada przede mną klient-osoba, a nie statystyka.
OdpowiedzUsuńAneta: w ciągu ostatniego roku na policje zgłosiło się 12 tysięcy mężczyn - ofiar przemocy kobiecej: rekord historyczny.(PP)
OdpowiedzUsuńTo jest rekord. To jest statystyka. A ile w ogóle nie zgłasza??
OdpowiedzUsuńDobrze jest mieć statystyki tam gdzie je masz i po prostu robić swoje. Jednak myślę, że dobrze też jest zdawać sobie sprawę z ogromu tego problemu. Myślę, że masz tego świadomość :)
Cieszę się Anetko, że jesteś. Tak zwyczajnie. Bo jeśli pomogłaś wyjść z tego bagna chociażby jednej kobiecie to już warto :)
Nie jestem nawiedzoną idealistką. Ale wiem, chcę w to wierzyć, że też w jakiś tam sposób komuś pomogłam. Na pewno nie tak jak Ty (w końcu zajmuję się czymś zupełnie innym) ale chociażby tym, że wiele osób wie, że jestem i zawsze pomogę :)
Pozdrawiam.
Ad PP) Statystyki rzeczywiście pokazują ogrom zjawiska, a jak słusznie zauważyła wcześniej m.in. marianka problem dotyczy obu płci.
OdpowiedzUsuńStatystyki za rok ubiegły:
Według danych policyjnych, w 2009 r. zarejestrowano 11 728 męskich ofiar przemocy, prawie trzykrotnie więcej niż 10 lat wcześniej, jednak sami policjanci nie są pewni, co o tym sądzić. – Zastanawiamy się, jak to jest – mówi Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji – czy faktycznie więcej pań bije swoich partnerów, czy raczej coraz więcej panów zdobywa się na odwagę, żeby przełamać wstydliwe tabu i przyznać się do tego.
W dalszym ciągu ofiarami przemocy domowej padają częściej słabsze fizycznie kobiety (w 2009 r. policja zarejestrowała ich blisko 79 tys.)
Artykuły, które ostatnio sie ukazały podaja podobne liczby:
"Domowy terror. Bije cię żona? Przyjdź na terapię dla mężczyzn ofiar przemocy", Gazeta Prawna, link:
http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/437113,domowy_terror_bije_cie_zona_przyjdz_na_terapie_dla_mezczyzn_ofiar_przemocy.html
"Pani pobiła pana. Mężczyźni ofiarami domowej przemocy", Polityka, link:
http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1508328,1,mezczyzni-ofiarami-domowej-przemocy.read
"Coraz więcej ofiar przemocy domowej to mężczyźni", Orange.pl/PAP, link:
http://www.orange.pl/kid,4000000150,id,4000174234,title,Coraz-wiecej-ofiar-przemocy-domowej-to-mezczyzni,article.html
PP: chyba niezręcznie się wyraziłam. Miałam na myśli jedynie to, że ja nigdy nie pracowałam z mężczyzną-ofiarą przemocy domowej, a nie, że ich nie ma. Gdyby takowy zgłosił się do mnie na terapię, pracowałabym z nim tak samo jak z kobietą - w sensie zaangażowania. Niewykluczone, że takich mężczyzn jest dziś nawet więcej niż kobiet, ale znacznie rzadziej decydują się zgłaszać po pomoc ze względu na opinię społeczną i stereotypy dotyczące płci.
OdpowiedzUsuńMarianko: moim zdaniem terapeuta nie jest w niczym lepszy (ani gorszy) od osoby, która ma świadomość tego problemu i potrafi pomóc tym, którzy się z nim borykają. Gdyby takich osób było więcej, terapeuci byliby niepotrzebni - w każdym razie w zakresie tego problemu. I oby do tego doszło.
Myślę, że ten sam cel przyświecał Eli, kiedy wniosła ten problem na swój blog.
Siliłem się na ironie ("ofiara" pewnie nie raz miała na to ochotę) ;)
OdpowiedzUsuńStaram się nie komentować spraw o których nie mam pojęcia. Zdroworozsądkowo, teoretycznie i "po prostu" Scenkę skomentowała marianka. Pozostało mi tylko podpisać się pod komentarzem.
Pozdrawiam.
Danger_mouse, ofiara nie raz miała ochotę nie tylko na ironię, ale i na zwyczajną, brutalną zemstę...
OdpowiedzUsuńPomyśl o zabójczyniach odsiadujących wyroki za to, ze kuchennym nożem zadźgały swoich męzów, konkubentów, bo nie wytrzymały po latach upokorzeń i przemocy...
Tylko, czy to dobre rozwiązanie? Pytanie jest retoryczne, oczywiście, że nie. Gdyby duzo wcześniej zdecydowały się odejść, nie zostałyby doprowadzone do stanu takiej desperacji, ich psychika nie byłaby w takich strzępach. Nie zabiłyby.
Świetne pytanie!
OdpowiedzUsuńChociaż problem o wiele trudniejszy. Te kobiety mają przechlapane na samym wstępie, dlatego w ogóle wpadają w takie związki. Nie dostały na starcie takiej miłości, która by je przed czymś takim zabezpieczyła.
Najtrudniej jest chyba poradzić sobie w głowie z absurdalnym poczuciem uwiązania do takiego bijącego czy znęcającego się psychicznie palanta, poczucia, że odejście nic nie zmieni, wypompowania wody z mózgu i zastąpienia jej ożywczą strawą normalności i zwykłej codziennej radości życia...
Temat jest jednak tak obszerny, że nie da się go opisać w tak krótkich ramach.
Masz rację, nieznajoma. Najtrudniejsza jest właśnie zmiana, której te kobiety muszą dokonać we własnej głowie...
OdpowiedzUsuńCzytałam książkę "Taniec wysokiego ryzyka". Pełno jest tam historii kobiet, które w którymś momencie nie wytrzymały zabiły swoich oprawców.
OdpowiedzUsuń"Siedzę w więzieniu. I słusznie, bo zabiłam" pisze jedna z nich. Szkoda mi tych kobiet. Nie wiem, co zrobiłabym na miejscu sędzi.
Ciężki temat, trudno skomentować. Jest jak pisze Marianka - dzieci z takich rodzin mają złe wzorce. Ale też nikt z nas nie jest zdeterminowany. Ojciec alkoholik, pobyt w domu dziecka nie przekreśla szans na normalne życie. Owszem, jest trudniej. Dzieci z rodzin patologicznych mogą sobie inaczej ułożyć życie, stworzyć szczęśliwą rodzinę.
Ale żal o zmarnowane dzieciństwo zawsze może zostać.
Niezwykle poruszająca jest też historia opowiedziana w "Tańcu z gronostajem".
OdpowiedzUsuńkobiety, jak zadne inne storzenie na tym wesołym padole maja niestety tendencje do sado-macho...
OdpowiedzUsuńto je chyba podnieca
I właśnie takie stereotypy, jakie zaprezentował Anonimowy (nie całkiem, bo o numerze IP 178.182.177.169, a konkretnie 178.182.177.169.nat.umts.dynamic.eranet.pl)* są groźne, bo utrwalają zjawisko przemocy. Własnie o tym była cała powyższa dyskusja. I kompromitujące dla tych, którzy je podzielają.
OdpowiedzUsuń*w związku z niepodpisaniem się pod komentarzem
znam historię kobiety przez lata maltretowanej fizycznie i psychicznie przez męża na jakiejś wsi na Podhalu. Kobieta notorycznie bita, poniżana słownie, a nawet zaprzęgana do brona pewnego dnia coś w niej pękło, nie wytrzymała i po wielu latach udręki złoiła meża pogrzebaczem. W akcie samoobrony? Zemsty? ze złości? W każdym razie mąż uciekł ze wsi - ze wstydu. NIE ZACHĘCAM DO PRZEMOCY, nie chcę tego zjawiska w żaden sposób utrwalać, nie wyznaję zasady "oko za oko". Ta historia to tylko przykład na to, że oprawca też w końcu konsekwencje poniesie. Prędzej czy później, może jestem naiwny ale wierzę, że istnieje sprawiedliwość, nie tyle wynikająca z prawa. Tzw ludzka sprawiedliwość, która ma wymiar głębszy niż prawo. Piotrek.
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam, gdy doznaję takiego olśnienia podczas terapii :)
OdpowiedzUsuńTo piękne momenty :)
Usuń